sobota, 15 września 2018

Kurdyjska przygoda – cz. VII Dezorganizacji ciąg dalszy

Podobnie jak podczas „dnia jak nie co dzień” opiszę brak tutejszego planowania, który dotyczy obecnego weekendu. Wczoraj mąż miał wrócić wcześniej z załatwień w mieście, ale zadzwonił, że jedzie zobaczyć transakcję kupna-sprzedaży mieszkania przeprowadzaną przez kuzyna z biura nieruchomości, a później z nim wróci na wieś. Następnie zadzwonił po kilku godzinach, że szwagier weźmie mnie i Małego Księcia do kuzyna i zostaniemy na noc, bo tam nigdy nie byłam, a wkrótce wracamy do Polski. Ja się spokojnie spakowałam, bo przy dziecku, pieluszkowaniu wielorazowym i moich soczewkach, to nie kwestia zabrania tylko piżamy. Szwagier wziął żonę i dziecko, bo też jeszcze nigdy nie byli u kuzynostwa w nowym mieszkaniu. Co ciekawe w „prezencie” przynieśli Colę, a ja na to nieplanowane wcześniej spotkanie miałam tylko 1 nieotworzoną pieczoną soczewicę.
Mieszkanie przepiękne. Urządzone w typowym, pełnym przepychu stylu. Oczywiście z nazarem na ścianie i dywanem w kuchni. Poczęstowali nas zamówionym lahmancunem (taki placek pszenny z warzywami i mielonym mięsem), a potem sobie siedzieliśmy w pokoju pełnym poduszek. Nastała pora spania małego, więc poszłam do innego pokoju, ale kuzyn stwierdził, że tam za gorąco i przegonił rodzinę do ciepłego pokoju, a mnie z powrotem do tego z poduchami. W trakcie przejścia mąż przebąknął, że wracamy na wieś. Ja na to, że „kiedy?”, skoro dziecko już prawie śpi, a przenosząc go do auta na pewno go obudzimy, a rodzina rozsiadła się przed telewizorem i nie zamierzała szybko wychodzić. Ostatecznie zostaliśmy. Okazało się później, że siostra, zarządziła powrót i faktycznie koło 22 pojechali.
Fot. lahmacun

Dziś rano zainicjowałam wyjazd do galerii handlowej, ponieważ chcę kupić tutejszym dzieciom trochę markowych ciuszków. Spakowałam nas, gdyż myślałam, że od razu wrócimy na wieś, bo sklep po drodze, ale mąż stwierdził, że pojedziemy później. Zakupy skończyliśmy ok. 13 w sam raz na drzemkę Małego Księcia i jak zajechaliśmy pod blok, mąż pyta mnie, czy wracamy na wieś. Ja nie rozumiejąc, czy coś rozmawiał z rodziną powiedziałam, że dziecko musi teraz spać i okazało się, że nie ma problemu jeszcze zostać.
Zamówili grillowanego kurczaka. Mały zasnął. Skroiłyśmy warzywa na potrawkę i jak przyszedł kurczak, to nawet zdążyłam zjeść zanim mały się obudził. Później książęta poszli spać i jak mąż się obudził, to z nudów zażyczył sobie powrót i obudził drugiego księciunia.
Na koniec prosiłam Dużego Księcia, żeby dać prezenty dopiero przed wylotem, bo po pierwsze, nie zdążyłam jeszcze wszystkim dzieciom kupić i nie chcę, żeby czuli się zobowiązani do kupowania czegoś nam, bo nie mamy miejsca ani bagażu ani w domu. ;) To oczywiście pierwsze co zrobił, to prawie wręczył piżamkę z ceną! dziecku brata, które akurat przyjechało w odwiedziny. Na szczęście w ostatniej chwili powstrzymałam g,o ale oczywiście wyszłam na tą złą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz