Zabrałam
się za historię mojej Księżniczki współlokatorki, ale
stwierdziłam, że muszę przygotować odpowiedni wstęp, aby się
nie powtarzać. Dlatego powstanie osobny cykl opowieść o
książętach, gdyż będzie występować w nich wiele księżniczek.
Do dzieła!
Książę
inżynier był pierwszym animatorem, którego poznałam zaraz po
przyjeździe. Moja zdolna firma nie poinformowała młodego
niedoświadczonego rezydenta, co ma ze mną zrobić po odbiorze z
lotniska, a ponieważ to był mój pierwszy sezon, to też nie
wiedziałam jaka jest procedura, a niestety za dużo wiedziałam o
mojej przyszłej pracy od koordynatora, więc powiedziałam
rezydentowi, w którym hotelu mam animować i jak tam zajechaliśmy z
turystami, to wysiadłam. Rezydent był bardzo dobrze przeszkolony,
przedstawił różne przydatne ciekawostki i opisy miejsc do
zwiedzenia. To był jego pierwszy transfer i szew ani koledzy po
fachu nie powiedzieli mu, że wszystkich przyszłych pracowników
odstawia się najpierw do ogólnego lojmana. Całe szczęście, że
nie trafiłam tam od razu, bo pierwsze wrażenie jest bardzo ważne,
a warunki mieszkaniowe rezydentów były okropne! Grzyb, brud,
ciasnota, w której niestety musiałam później spędzić jedną
noc, ale towarzystwo rezydentów było doborowe!
To
nie koniec moich przygód w tej historii księcia. W hotelu
oczywiście nie byłam zameldowana (pracownicy mają zazwyczaj osobny
sektor czy nawet budynek), a recepcja nie zrozumiała, że
„entertainer” to to samo co
„animasyon”
i jak już wszystkich turystów zakwaterowała długo szukali
mojego pokoju. Dopiero dogadaliśmy się, jak powiedziałam, że będę
tutaj pracować z dziećmi. Wtedy (około północy) zadzwonili po
księcia i przyszedł po mnie jak gdyby nigdy nic. Wysoki i
przystojny, w eleganckiej koszuli, z przyjemnym, ale niestety lekko
niepełnym uśmiechem. Władał perfekcyjną angielszczyzną, później
okazało się, że również biegle mówił po francusku. Pamiętam,
jak zdziwiłam się, że wiedział do kogo podejść, bo siedziałam
kawałek od recepcji, ale też chyba nie było o tej porze nikogo z
tyloma walizami w pobliżu. Jak na tyle wrażeń jednego dnia i moje
nieużywanie angielskiego od dłuższego czasu, gawędziło nam się
swobodnie. Odstawił mnie do mojej zaspanej współlokatorki i
„zarzucił sieci”. ;)
Zaczęło
się od niewinnych komplementów o zgrabnych nogach i długiej szyi
(faktycznie Turczynki miewają krótsze) oraz wspólnym
zainteresowaniu filmami. Jako informatyk z wykształcenia nie
wyobrażałam sobie 5 miesięcy bez laptopa, do tego smartfony wtedy
nie były jeszcze takie wygodne w użytkowaniu, więc miałam też
trochę filmów bez dubbingu przy sobie. Zaproponował wspólne
oglądanie jakiegoś horroru, a ja naiwna w to uwierzyłam. Kiedy
zaczął się do mnie dobierać nadal nie wiedziałam, co jest grane.
Ale trzeba przyznać, że wyszliśmy z tej niezręcznej sytuacji dość
zręcznie, chociaż potem opowiadał, że jestem oziębła, ale jakoś
musiał uratować swój honor wśród kolegów.
Przy
okazji wspólnego „oglądania” filmów (tak, było więcej prób,
bo naprawdę do polubiłam, a do tego był jedyną osobą na podobnym
poziomie intelektualnym) zwierzył mi się ze swojej historii życia.
Urodził się i wychowywał w Macedonii. W wieku ok. 5 lat
musiał uciekać do Turcji - ojczyzny rodziców z powodu wojny
domowej. Z tamtego okresu pamięta tylko, jak się liczy do 10ciu po
macedońsku (trochę podobnie do polskiego). Zaraz po studiach
inżynierskich rozpoczął pracę w firmie projektującej instalacje
w budynkach, ale nie była to jego pasja. Powrócił do poprzedniej
sezonowej pracy – animatora w Bodrum (dziwne, że tak piękne
miejsca nazwano „Piwnica”) – kurorcie szczególnie upodobanym
przez Francuzów. Wcześniejsze korepetycje i stały kontakt z
obcokrajowcami sprawiły, że zaczął biegle władać francuskim.
Osiągnął naprawdę dużo w branży. Sporo przed 30stką zarządzał
profesjonalnym teamem i organizował złożone show. Niestety z
powodów osobistych stoczył się prawie na samo dno.
Ojciec
parał się polityką, matka zajmowała się domem, mieli jeszcze
jedno dziecko – młodszą córkę. Syn hulał na animacji, a ojciec
znęcał się psychicznie nad matką, która z tych nerwów nabawiła
się raka piersi. Kiedy syn na tyle wytrzeźwiał, aby pojechać
odwiedzić wreszcie chorą rodzicielkę, ta już umierała w
szpitalu. Zdążył jeszcze spojrzeć na jej zniekształcone
chemioterapią oblicze i pożegnać się. Ta tragedia wybiła na jego
psychice duże piętno przypieczętowane wytatuowanym na
przedramieniu „Annem” (Moja mama).
Myślę,
że z powodu utraty matki dość młodo ożenił się z pół japonką
pół amerykanką, której rodzice byli dyplomatami. Dziewczyna
biegle mówiła po angielsku, japońsku, francusku i uczyła się
tureckiego, ponieważ zaczęła pracę jako rezydentka w Turcji
i tam w hotelu poznała się z inżynierem animatorem, który
zachwycił się jej egzotyczną urodą. Księżniczka bardzo
długo opierała się jego wdziękom, ponieważ jak sama mu
mówiła, wie że Turcy nie potrafią dochować wierności. Ale w
końcu uległa i pobrali się, a po sezonie zamieszkali w Belgii.
Małżeństwo długo nie przetrwało. Zaczęło się niewinnie w
kolejne wakacje. Praca animatora to ciągły kontakt z kobietami,
nocne discotour, późne wracanie do domu, nietrzeźwym i z ogromnym
misiem ze stacji benzynowej na przeprosiny. Długo mu wybaczała, aż
pewnego razu odezwała się do niej na Facebooku jego kochanka i
wszystko się wydało. Rozwiedli się, a on to naprawdę bardzo
przeżył i wiem, że do tej pory kocha swoją ex-żonę, bo
opowiadając mi tę historię płakał i mówił, że mama polubiłaby
„jego” pół Japonkę. Do tego uważa, że nie był jej godzien,
że to bardzo mądra i wartościowa kobieta. Nadal mają jakiś
kontakt i cieszy się, że ułożyła sobie życie.
Fot. Misie na stacji benzynowej
Przypomina
mi to taką opowiastkę o skorpionie i żabie. Skorpion musi
przedostać się na ląd, bo utonie na swojej wysepce, gdyż woda
przybiera z powodu ulewy i prosi żabę o transport na grzbiecie.
Żaba mówi, że przecież ją może ukąsić, ale skorpion zaprzecza
i nalega, więc żaba ulega. Po środku trasy skorpion wbija kolec z
jadem w plecy żaby. Płaz ostatnim tchnieniem pyta: „coś, ty
zrobił, teraz razem zginiemy!?”, a skorupiak na to „nie mogę
nić poradzić, już taką mam naturę”.
W
kolejnych historiach przekonacie się, że nie ma znaczenia czy to
Turek, Kurd, Azerb, czy jest wykształcony, czy skończył tylko
podstawówkę, czy jest ateistą, muzułmaninem czy alwei, czy jest animatorem, kelnerem czy kierowcą autobusu –
wszyscy są podrywaczami. Nie wiem, czy to z powodu ciepła, burzy
hormonów i feromonów, czy turystka to jedyna szansa na wyrwanie się
z tego zapyziałego kraju, a do tego wiele kobiet przylatuje
faktycznie w jednym celu. Do tego lokalne kobiety są zazwyczaj
szczelnie odziane i nie ma tutaj na każdym rogu bilbordów z
półnagimi modelkami. Co do kierowców autobusów wtrącę jeszcze,
że co sezon słyszałam historie o wywożeniu w nocy rezydentek poza
trasę po odstawieniu turystów. Ratowały się dzwoniąc do szefa,
ale sam fakt mrozi krew w żyłach.
Wracam
do głównego wątku. Inżynier popadł w alkoholizm, co nie
przeszkadzało mu zaliczać setek księżniczek. Ostatni poważny
związek był z turecką Niemką dentystką, ale nie
przetrwał na tyle, żeby dorobił się straconego przez
zły tryb życia zęba.
W
moim sezonie nie widziałam, żeby miał aż takie powodzenie.
Praktycznie co wieczór pożyczał laptopa, żeby oglądać porno
strony. Do mnie startował, bo stwierdził, że dzieli nas niewielka
różnica wieku, ale nie przeszkadzało mu w tym samym czasie pisać
do mojej o 10 lat młodszej od niego współlokatorki listy miłosne,
jakoby byli stworzeni dla siebie, bo podobni charakterami. Wcześniej
przespał się z jedną z naszych niemieckich animatorek i potem
rozpowiadał, że jest jak kłoda. Później dodawał, że nienawidzi
niemieckich animatorek, szczególnie najmłodszej, a na zakończenie
sezonu, kiedy ze starego teamu został tylko on i ona (16 lat
młodsza), zaczęli ze sobą kręcić. Ten związek śledziłam już
z Polski na Fb. Na szczęście po powrocie do kraju młoda
Księżniczka szybko się otrząsnęła i wszystko wróciło do
normy.
Rozmawiałam
kiedyś na luzie z moją koleżanką psycholog, która też pracowała
podczas studiów za granicą i mówiła mi, że taki mechanizm jest
normalny. Z dala o rodzin, znajomych, w innych warunkach kulturalnych
i klimatycznych, puszczają hamulce, a potem wraca się do
codzienności i jest otrzeźwienie.
Na
zakończenie dodam, że inżyniera spotkałam jeszcze w kolejnym
sezonie, bo jego kolego – menadżer animacji zlitował się i dał
mu pracę w hotelu, gdzie był mój mąż. Przywitaliśmy się jak
starzy, dobrzy znajomi. Dalej był przystojny, ale jakby przygaszony
i wyglądał starzej. Niestety długo nie zabawił publiczności.
Przyłapano go na kradzieży pieniędzy ze sprzedaży losów Bingo.
No cóż, alkohol sporo kosztuje w Turcji. Ostatnio wysłał mi znów
zaproszenie na Fb z nowego konta ze smutnym profilowym zdjęciem.
Ciekawe jest to, że ciągle zmienia profile, czyżby ukrywał się
przed zdradzanymi kochankami? Nie przyjęłam go do znajomych, bo mój
mąż to zazdrośnik i nie rozumie, że tak naprawdę dzięki
inżynierowi jesteśmy małżeństwem, ale o tym w innym wpisie. ;)