środa, 29 sierpnia 2018

Ceny w Turcji

Ten wpis szczególnie może się przydać osobą, które pracują jako rezydenci i którzy w większości są skazani na samodzielne gotowanie. Niestety ceny nie są zbyt atrakcyjne, a jak ktoś chce się zdrowo odżywiać, to nie będzie mu łatwo. Kasz, ciemnego pieczywa, jak kot napłakał i 2x drożej niż w Polsce. Owoce i warzywa też nie powalają. Najgorzej jest z bananami – powyżej 10 TLR za 1 kg... Dość tanio i pysznie wychodzą brzoskwinie i arbuzy, ale ceny się bardzo wahają, jak to w sezonie, więc nie ma sensu dokładnie podawać. Listę pewnie będę aktualizować.

Obecnie lira stoi bardzo nisko ok 70 gr (kiedyś pisałam jak przeliczać walutę), więc jeśli coś kosztuje 100 TRL to tak jakby kosztowało 70 zł. ;)

Pilnujecie się. Nagminnie nie wydaje się tutaj końcówek typu 10 krusz. Nawet nie wiem, czy istnieje 1 krusz, ale ceny z końcówką "99" są bardzo popularne.

Czasem zatrudniające animatorów czy rezydentów firmy wymagają własnej części garderoby (spodnie, spódnica) w danym kolorze, więc przy okazji polecam turecką odzież, ale nie taką bazarową, ale sieciówkową:
LC Waikiki
DeFacto
Koton (tu kupiłam moją suknię ślubną :D )
bo jakość i ceny lepsze niż w Polsce.

Popularne większe sklepy z jedzeniem i nie tylko to Migros i Careffour, a z takich małych Biedronek znam: ŞokBIMA101.

MIGROS 
(w wersji online można sprawdzić na bieżąco ceny)
karta klubowa (na którą jest dużo zniżek) 1,5
wkładki w saszetkach Kotex 60szt. 10,90
podpaski Orchid (Always) duża paczka 9.90
patyczki do uszu 200szt. 2,5
chusteczki zgrzewka 6,45
proszek OMO 8kg 39,90
proszek dla dziec 1,5kg 29,90
przekąska palona ciecierzyca 200g 4,75
orzeszki ziemne 200g 3,75
pieczywo WASA 275 g 9,90
woda kolońska w spreju 150ml 3,75
siemię lniane 500g 7,95
mąka pszenna BIO 1kg 4,75
jogurt 150g 1,65
masło 250g 8,5
olej kokosowy 300ml 25,95
kasza gryczana 500g 11,50
woda 5l 2,95
ryż brązowy [Kepekli Pirin] 1kg 7,75

BIM
chałwa 5,75
słonecznik większa paczka 2,98
orzeszki 180g 2,25

Carrefour
pieprz 7,9
woda 3,8, 2,8
ayran 0,7
masło 7,95
miód 28,90

Gratis – kosmetyki
Szampon 1000ml 7,70
Mydło oliwkowe Defne 170g 2,70
czarna maska – peel off 2 saszetki 2,95
pieczywko wasa z masą jogurtową 3,95
maszynki venus breez 4szt 39.90
krem do nóg 200ml 7,95
wkładki bez saszetek Molped 60 szt 8.05


Fot. galeria handlowa AVM

wtorek, 28 sierpnia 2018

Księżniczka 12 - Czarna Mamba

Historia Księżniczki Beaty zaczęła się rok przed moim przylotem. To był jej pierwszy sezon w Turcji i pierwszy animator-szef, który ją odebrał spod recepcji wziął ją na celownik: „She will be mine”. To nic, że miał narzeczoną Niemkę, z którą potrzebował się hajtnąć, żeby móc wrócić do Niemiec, bo tęsknił za matką, a stracił możliwość legalnego pobytu za granicą.
Beata przy odpowiedniej charakteryzacji, a zna się na tym po kursie makijażu, wygląda jak Turczynka. Ma też dobry gust jeżeli chodzi o ubiór. W każdym sezonie nie mogła opędzić się od adoratorów nie tylko wśród tubylców. Poza tym jest świetnym animatorem, ma dobre podejście do dzieci i dużo talentów m.in. plastyczny, muzyczny, taneczny. Oprócz pracy w mini klubie występowała w wieczornych show i prowadziła fitness latino dance. Taka dziewczyna do tańca i do różańca. ;) Dodam tutaj jeszcze, że jak większość animatorów z Polski była po studiach z Turystyki.
Księżniczka miała chłopaka, z którym zerwała i który robił jej potem koło pióra. Ale nie przejmowała się tym tylko cieszyła życiem. Z szefem animatorów można powiedzieć, że miała burzliwy romans. Wszyscy wiedzieli o nich. Mój mąż także ich zapamiętał. Z resztą noszą takie same imiona...
W kolejnym roku przywiozła ze sobą lampkę z podświetlanym wspólnym zdjęciem i masę piosenek, które razem słuchali. Szkoda, że on już był po ślubie z Niemką, o czym ona wiedziała i tylko się dołowała, bo wszystko w hotelu przypominało jej jego. Na moje pytanie dlaczego nie hajtnęła się z nim, co również umożliwiłoby mu spotkania z matką, stwierdziła, że czuła się za młoda na ślub (ona 26 lat, on 34 lata). Ale to dla niego po powrocie do domu zaczęła uczyć się tureckiego, a potem przyjechała do tego samego hotelu.
To nie koniec historii! W naszym wspólnym sezonie po opłakiwaniu byłego szefa (który jeszcze wiele razy pisał jej, że jest miłością jego życia) najpierw przespała się z naszym wtedy już byłym szefem animacji, a następnie zaczęła spotykać się z tatuażystą. Pech chciał, że on najpierw wzdychał do mnie, bo ja taka ułożona, spokojna, skromna, długowłosa, idealna kandydatka na żonę muzułmanina. Raz pojechaliśmy w kilka osób na plażę i widziałam, jak się obściskiwali, ale potem Księżniczka wybrała się na disco z dwoma przystojnymi rozwodnikami z Polski, z których dziećmi ja zostałam w hotelu jako baby sitter. W międzyczasie ja zerwałam z moim narzeczonym, a tatuażysta nalegał na spotkanie twierdząc, że się już nie spotyka z Beatą. Ja głupia nie zapytałam jej wiedząc o dyskotece i rzekomym seksie z jednym z tatuśków (tak mi się wygadali, jak odbierali dzieci spod mojej opieki), a że mi się nudziło i chciałam przejechać się na motorze, zgodziłam się na tę randkę. Randewu okazało się katastrofą. W planach miałam pogadać z nim o tym, że pasują do siebie z Księżniczką i żeby jeszcze raz spróbowali, a ten miał ochotę na coś zgoła innego. Po nieudanych próbach, odwiózł mnie do hotelu. Pech chciał, że widziała nas pod sklepem wspólna znajoma i doniosła Beacie. Ja próbowałam jej wytłumaczyć, że on nawet nie jest w moim typie, ale ona była zaślepiona. Zamiast na niego, obraziła się na mnie. A przecież zwłaszcza na początku związku takie oszustwa nie wróżą nic dobrego. Później w ramach rewanżu wrzuciła mnie do basenu, bo widziała, że tego bardzo nie lubię. Teraz mamy dobry kontakt. Chciała nawet zostać chrzestną Małego Księcia, ale niestety mieszkamy za daleko od siebie, bez dobrego połączenia komunikacyjnego. ;)
Po skończonym kontrakcie z biurem podróży księżniczka została w hotelu pracując za darmo w zamian za nocleg i wyżywienie. Animacja zakończyła się w listopadzie i Księżniczka wróciła do Polski. Po sylwestrze przyleciała znów do tatuażysty. Później na chwilę znów wpadła do Polski w sprawach służbowych i kiedy w międzyczasie zrobiłyśmy sobie w Polsce mini spotkanie animacyjne, opowiadała, że dziwnie się czuła jak odbierał ją z lotniska i pojechali zamieszkać u niego. Poznała jego dużą rodzinę, matkę i ciotki w chustach, ale na tyle postępowe, że nie chciały być całowane po rękach. Tata zresztą pracował trochę w Niemczech, więc mogła się z nim trochę dogadać.
Zaczęła się szara codzienność. Trzeba było znaleźć pracę. Sezon powoli się rozpoczynał i akurat w hotelu Weroniki potrzebowali Guest Relation, a ona już nie chciała tam wracać, bo jej książę znalazł pracę na Cyprze. Hotel był oddalony około 15 km od mieszkania, ale to normalne odległości i był służbowy transport, więc Beata rozpoczęła tam swoją przygodę w nowym zawodzie. A później do jej teamu dołączył mój mąż.
Księżniczka wytrzymała jeszcze parę miesięcy z księciem. Rozstali się mniej więcej, gdy zaczęłam sezon. Coraz więcej się kłócili. On wychodził wieczorami, zostawiał ją samą, zakazywał spotkań z Polonią. Miarka się przebrała i po kolejnej awanturze dzięki pomocy koleżanki z służbowym samochodem wyprowadziła się wreszcie od niego do pracowniczego lojmana. Książę przyjechał nawet do hotelu odebrać telefon, który dał jej w prezencie i nazwał ją przy szefowej złodziejką... Potem wydzwaniał do mojego Księcia, żeby namówił Księżniczkę do powrotu, bo bardzo ją kocha.
W hotelu, jak już była wolna, szef restauracji zaczął do niej wzdychać i męczyć nas, żebyśmy przekonali ją do niego. Miał marne szanse, za słabo znał angielski, był zbyt ułożony, do tego miał za mało mięśni i zero tatuaży. ;) Wiek nawet by nie przeszkadzał, chociaż mając 34 lata wyglądał na o 10 więcej. Do tego Księżniczka zaczęła kręcić z DJem, który miał odpowiednią masę mięśniową. Niestety był skrajnym muzułmaninem. Niby w ramazan zajadał po kryjomy co Księżniczka mu przynosiła przed zachodem słońca, ale gdy wróciła do Polski zaczęło się już tak psuć między nimi, że powiedział, że nigdy nie pozwoliłby ochrzcić dziecka ani nie przekroczyłby progu kościoła. Przestali rozmawiać, a Beata zaczęła spotykać się z Polakami i jak na razie tak pozostało. :)






środa, 22 sierpnia 2018

Książę 2 - kasanowa

Oto seria przygód księcia kelnera kasanowy, któremu pomagałam ze zrozumieniem na Fb, co jego kochanki miały na myśli. Jedną z nich była około 35-letnia Estonka z 2 dzieci (prawdopodobnie po rozwodzie). Kasanowa miał wtedy niespełna 22 lata, ale jako manager, w eleganckiej koszuli z długim rękawem (a nie jakimś tam firmowym polo) prezentował się bardzo poważnie (jak poznałam go pół roku później, to myślałam, że jesteśmy w podobnym wieku). Książę i Estonka po dużej ilości alkoholu uprawiali sex bez zabezpieczenia (edukacja sexualną w Turcji jest na takim poziomie, że niektórzy myślał, że w „starszym” wieku nie można już mieć dzieci). Zaraz po jej odlocie poznał 18-letnią Niemkę, która przyleciała na wakacje z mamą, a po jakimś czasie wróciła sama do niego i tydzień mieszkali sobie w wynajętym apartamencie. Młoda na szczęście brała tabletki. W międzyczasie odezwała się Estonka, że chce przylecieć ponownie do kasanowy. On jej na to, że ma już kogoś i kontakt się urwał, ale to nie koniec historii. Jak Niemka wróciła do siebie, to książę jej się znudził (w końcu niewiele umiał mówić wtedy po angielsku, a ileż można w kółko słuchać „I love you” ;p) i wróciła do swojego ex-chłopaka. Jej mama bardzo polubiła księcia i do niego zadzwoniła, bo umiała trochę po turecku (miała drugiego męża Turka) i mu opowiedziała, co się stało. Duma kasanowy została urażona i zablokował Niemkę na Fb. A potem zaczął podbijać do animatorki w hotelu.
Pewnego dnia dostał wiadomość od koleżanki Estonki. Pomogłam mu w jej zrozumieniu – najprawdopodobniej jego kochanka była z nim w ciąży i poroniła to dziecko. Gdy napisaliśmy do Estonki, ona tylko odpowiedziała, że kasanowa jest nieodpowiedzialny. Za rok odezwała się stęskniona Niemka. Odnalazła na Fb kuzyna księcia i napisała mu, że zrozumiała jaki popełniła błąd i chce do niego wrócić. Znów pomogłam w tłumaczeniu, spławiając napaloną dziewczynę. Księżniczki opamiętajcie się! ;)

Fot. Widok ze skarpy na jezioro

wtorek, 21 sierpnia 2018

Kurdyjska przygoda – cz. V Co mi się przydało?

Niewiele rzeczy okazało się na miejscu zbędnych, o brakach pisałam wcześniej, a tutaj może ktoś skorzysta z nietypowych propozycji szczególnie pod kątem dziecka:
- tran – nie podaję firmy, trzeba dobrze wybrać, bo można dziecku zrobić większa krzywdę ze względu na zanieczyszczenie wód morskich, ale jak na miejscu nie mam pewności co do ryb, to cieszę się, że ma skąd czerpać DHA;
- kasze, przyprawy – szczególnie przydały się zanim wybrałam się pierwszy raz do sklepu, bo mąż nie wiedziałby co kupić, a niektórych rzeczy do tej pory nie znalazłam w markecie (np. liść laurowy), do tego wydaje mi się, że jest drożej;
- maść majerankowa na katar – bardzo się sprawdziła, bo przy klimie i dywanach lubi coś z noska kapnąć;
- torby ekologiczne – chociaż trochę można zminimalizować użycie plastiku w tym kraju, do tego pakowne i wygodne do zawieszenia na rączkach wózka;
- pieluszki wielorazowe - strzał w dziesiątkę w tym klimacie, szybko schną, a pupka nie odparza się;
- nosidło – przydało się na lotnisku, tutaj stanowi rozrywkę i umożliwia użycie rąk przy jednoczesnym okiełznaniu malucha;
- woda utleniona – niestety już mi się skończyła i nie znalazłam tutaj (nad morze była) w 2 aptekach, a używam do płukania zębów i w razie kataru przydaje się do czyszczenia uszu (2 kropelki na 10 min do ucha);
- masa ebooków – książki są za ciężkie, a tutaj czasem nie ma naprawdę co robić;
- „spinka grzebyk” - mam dość długie włosy i od kucyka jest mi gorąco, warkocz się rozplątuje, a tę spinką szybko mogę ogarnąć włosy i nie boli mnie głowa od ich ciężaru, niestety nie wygląda to zbyt okazale, ale jest wygodne.

Fot. baklawa

niedziela, 19 sierpnia 2018

Księżniczka 11 - Fotomodelka

Czas powrócić do mojego sezonu sprzed 3 lat. Część historii z tego okresu dotyczących zagranicznych koleżanek już opisałam wcześniej. Teraz zajmę się polskimi Księżniczkami. Nie różnimy się wiele od naszych rówieśniczek zza granicy.
Ania była moją współlokatorką i współpracownicą. Młodsza ode mnie, niższa, blondynka z dużym biustem. Silny charakter, wiedziała czego chce. Mimo wielu różnic, które nas dzieliły dobrze ją wspominam.
Pracę zaczęła około 2tygodnie przede mną. Na miejscu zastała animatorów, którzy już wcześniej przybyli z innych firm i przygotowywali się do otwarcia sezonu. Przeraziła się jak przydzielili nam zagrzybiały mini klub i zabrała do sprzątania. Później okazało się, że inne klubiki są w gorszym stanie, więc nie narzekałyśmy. ;)
Na początku niewiele się działo i było mało dzieci, więc animowała wspólnie z niemieckim animatorem tureckiego pochodzenia. Jego podchody polegały na tym, że ostrzegał ją przed „turkish style” i że dla jej dobra będzie tutaj jej „mężem”. Księżniczka Ania to raczej typ kumpeli z luźnym podejściem do seksu, ale nie potrzebuje zbędnych komplementów i ponieważ nie była zainteresowana księciem od razu ucięła te zaloty, ale nadal trzymali się razem. Wkrótce, zanim zdążyłam go poznać animator zmienił hotel, stwierdzając, że nasz menadżer do niczego się nie nadaje i faktycznie miał rację, bo go później nam zmienili.
Przylatując Księżniczka miała chłopaka, z którym mieszkała w Polsce. Nawet ją odwiedził i poznałam go. Sympatyczny gość. Niestety po jego odlocie zaczęło się między nimi źle dziać. Będąc razem wydawali się szczęśliwi. Kupił jej w prezencie piękne szpilki. Później powiedziała mi, że jak daje się komuś buty to ta osoba odejdzie. Twierdziła, że nie pasują do siebie, bo dołuję ją, zamiast rozwijać, więc w końcu zerwali ze sobą.
Animator inżynier, o którym wcześniej pisałam zaczął się wokół niej kręcić, pisać miłosne listy, łapać za rękę na spacerze, ale nie traktowała go poważnie nazywając „pijusem”, bo za kołnierz nie wylewał i mimo jego wielkich starań nic z tego nie wyszło.
Wydawało się, że przeżyje ten sezon bez sercowych przygód, ale przed samym wyjazdem zaczęła spotykać się z fotografem z Azerbejdżanu, który studiował w Rosji. On kiepsko mówił po angielsku, ona średnio po rosyjsku, ale na początku związku to nie przeszkadza. Naprawdę pasowali do siebie. Akcja na tyle się rozwinęła, że już nawet przedstawił ją swojej rodzinie przez Skype. Mówiła, że mama była w chuście, ale odebrali ją pozytywnie.
Niestety po powrocie do Polski zaczęło się między nimi psuć. Ona planowała, gdzie za granicą mogliby razem mieszkać i pracować, on chyba przeraził się zmianami, wrócił do swojego kraju i chyba nawet w końcu do ex-dziewczyny. Po ich związku pozostały piękne zdjęcia i romantyczny film.
W kolejnym sezonie znów zdecydowała się na Turcję, jak stwierdziła „dla zmiany wspomnień”. Zaczęła spotykać się z barmanem, ale ten pod koniec sezonu, jak już było wiadomo, że wyjeżdża, zaczął ją olewać. Wyjazd skończył się problemami zdrowotnymi i na razie nie animuje za granicą.



czwartek, 16 sierpnia 2018

Książę 1 - inżynier

Zabrałam się za historię mojej Księżniczki współlokatorki, ale stwierdziłam, że muszę przygotować odpowiedni wstęp, aby się nie powtarzać. Dlatego powstanie osobny cykl opowieść o książętach, gdyż będzie występować w nich wiele księżniczek. Do dzieła!
Książę inżynier był pierwszym animatorem, którego poznałam zaraz po przyjeździe. Moja zdolna firma nie poinformowała młodego niedoświadczonego rezydenta, co ma ze mną zrobić po odbiorze z lotniska, a ponieważ to był mój pierwszy sezon, to też nie wiedziałam jaka jest procedura, a niestety za dużo wiedziałam o mojej przyszłej pracy od koordynatora, więc powiedziałam rezydentowi, w którym hotelu mam animować i jak tam zajechaliśmy z turystami, to wysiadłam. Rezydent był bardzo dobrze przeszkolony, przedstawił różne przydatne ciekawostki i opisy miejsc do zwiedzenia. To był jego pierwszy transfer i szew ani koledzy po fachu nie powiedzieli mu, że wszystkich przyszłych pracowników odstawia się najpierw do ogólnego lojmana. Całe szczęście, że nie trafiłam tam od razu, bo pierwsze wrażenie jest bardzo ważne, a warunki mieszkaniowe rezydentów były okropne! Grzyb, brud, ciasnota, w której niestety musiałam później spędzić jedną noc, ale towarzystwo rezydentów było doborowe!
To nie koniec moich przygód w tej historii księcia. W hotelu oczywiście nie byłam zameldowana (pracownicy mają zazwyczaj osobny sektor czy nawet budynek), a recepcja nie zrozumiała, że „entertainer” to to samo coanimasyon” i jak już wszystkich turystów zakwaterowała długo szukali mojego pokoju. Dopiero dogadaliśmy się, jak powiedziałam, że będę tutaj pracować z dziećmi. Wtedy (około północy) zadzwonili po księcia i przyszedł po mnie jak gdyby nigdy nic. Wysoki i przystojny, w eleganckiej koszuli, z przyjemnym, ale niestety lekko niepełnym uśmiechem. Władał perfekcyjną angielszczyzną, później okazało się, że również biegle mówił po francusku. Pamiętam, jak zdziwiłam się, że wiedział do kogo podejść, bo siedziałam kawałek od recepcji, ale też chyba nie było o tej porze nikogo z tyloma walizami w pobliżu. Jak na tyle wrażeń jednego dnia i moje nieużywanie angielskiego od dłuższego czasu, gawędziło nam się swobodnie. Odstawił mnie do mojej zaspanej współlokatorki i „zarzucił sieci”. ;)
Zaczęło się od niewinnych komplementów o zgrabnych nogach i długiej szyi (faktycznie Turczynki miewają krótsze) oraz wspólnym zainteresowaniu filmami. Jako informatyk z wykształcenia nie wyobrażałam sobie 5 miesięcy bez laptopa, do tego smartfony wtedy nie były jeszcze takie wygodne w użytkowaniu, więc miałam też trochę filmów bez dubbingu przy sobie. Zaproponował wspólne oglądanie jakiegoś horroru, a ja naiwna w to uwierzyłam. Kiedy zaczął się do mnie dobierać nadal nie wiedziałam, co jest grane. Ale trzeba przyznać, że wyszliśmy z tej niezręcznej sytuacji dość zręcznie, chociaż potem opowiadał, że jestem oziębła, ale jakoś musiał uratować swój honor wśród kolegów.
Przy okazji wspólnego „oglądania” filmów (tak, było więcej prób, bo naprawdę do polubiłam, a do tego był jedyną osobą na podobnym poziomie intelektualnym) zwierzył mi się ze swojej historii życia. Urodził się i wychowywał w Macedonii. W wieku ok. 5 lat musiał uciekać do Turcji - ojczyzny rodziców z powodu wojny domowej. Z tamtego okresu pamięta tylko, jak się liczy do 10ciu po macedońsku (trochę podobnie do polskiego). Zaraz po studiach inżynierskich rozpoczął pracę w firmie projektującej instalacje w budynkach, ale nie była to jego pasja. Powrócił do poprzedniej sezonowej pracy – animatora w Bodrum (dziwne, że tak piękne miejsca nazwano „Piwnica”) – kurorcie szczególnie upodobanym przez Francuzów. Wcześniejsze korepetycje i stały kontakt z obcokrajowcami sprawiły, że zaczął biegle władać francuskim. Osiągnął naprawdę dużo w branży. Sporo przed 30stką zarządzał profesjonalnym teamem i organizował złożone show. Niestety z powodów osobistych stoczył się prawie na samo dno.
Ojciec parał się polityką, matka zajmowała się domem, mieli jeszcze jedno dziecko – młodszą córkę. Syn hulał na animacji, a ojciec znęcał się psychicznie nad matką, która z tych nerwów nabawiła się raka piersi. Kiedy syn na tyle wytrzeźwiał, aby pojechać odwiedzić wreszcie chorą rodzicielkę, ta już umierała w szpitalu. Zdążył jeszcze spojrzeć na jej zniekształcone chemioterapią oblicze i pożegnać się. Ta tragedia wybiła na jego psychice duże piętno przypieczętowane wytatuowanym na przedramieniu „Annem” (Moja mama).
Myślę, że z powodu utraty matki dość młodo ożenił się z pół japonką pół amerykanką, której rodzice byli dyplomatami. Dziewczyna biegle mówiła po angielsku, japońsku, francusku i uczyła się tureckiego, ponieważ zaczęła pracę jako rezydentka w Turcji i tam w hotelu poznała się z inżynierem animatorem, który zachwycił się jej egzotyczną urodą. Księżniczka bardzo długo opierała się jego wdziękom, ponieważ jak sama mu mówiła, wie że Turcy nie potrafią dochować wierności. Ale w końcu uległa i pobrali się, a po sezonie zamieszkali w Belgii. Małżeństwo długo nie przetrwało. Zaczęło się niewinnie w kolejne wakacje. Praca animatora to ciągły kontakt z kobietami, nocne discotour, późne wracanie do domu, nietrzeźwym i z ogromnym misiem ze stacji benzynowej na przeprosiny. Długo mu wybaczała, aż pewnego razu odezwała się do niej na Facebooku jego kochanka i wszystko się wydało. Rozwiedli się, a on to naprawdę bardzo przeżył i wiem, że do tej pory kocha swoją ex-żonę, bo opowiadając mi tę historię płakał i mówił, że mama polubiłaby „jego” pół Japonkę. Do tego uważa, że nie był jej godzien, że to bardzo mądra i wartościowa kobieta. Nadal mają jakiś kontakt i cieszy się, że ułożyła sobie życie.

Fot. Misie na stacji benzynowej

Przypomina mi to taką opowiastkę o skorpionie i żabie. Skorpion musi przedostać się na ląd, bo utonie na swojej wysepce, gdyż woda przybiera z powodu ulewy i prosi żabę o transport na grzbiecie. Żaba mówi, że przecież ją może ukąsić, ale skorpion zaprzecza i nalega, więc żaba ulega. Po środku trasy skorpion wbija kolec z jadem w plecy żaby. Płaz ostatnim tchnieniem pyta: „coś, ty zrobił, teraz razem zginiemy!?”, a skorupiak na to „nie mogę nić poradzić, już taką mam naturę”.
W kolejnych historiach przekonacie się, że nie ma znaczenia czy to Turek, Kurd, Azerb, czy jest wykształcony, czy skończył tylko podstawówkę, czy jest ateistą, muzułmaninem czy alwei, czy jest animatorem, kelnerem czy kierowcą autobusu – wszyscy są podrywaczami. Nie wiem, czy to z powodu ciepła, burzy hormonów i feromonów, czy turystka to jedyna szansa na wyrwanie się z tego zapyziałego kraju, a do tego wiele kobiet przylatuje faktycznie w jednym celu. Do tego lokalne kobiety są zazwyczaj szczelnie odziane i nie ma tutaj na każdym rogu bilbordów z półnagimi modelkami. Co do kierowców autobusów wtrącę jeszcze, że co sezon słyszałam historie o wywożeniu w nocy rezydentek poza trasę po odstawieniu turystów. Ratowały się dzwoniąc do szefa, ale sam fakt mrozi krew w żyłach.
Wracam do głównego wątku. Inżynier popadł w alkoholizm, co nie przeszkadzało mu zaliczać setek księżniczek. Ostatni poważny związek był z turecką Niemką dentystką, ale nie przetrwał na tyle, żeby dorobił się straconego przez zły tryb życia zęba.
W moim sezonie nie widziałam, żeby miał aż takie powodzenie. Praktycznie co wieczór pożyczał laptopa, żeby oglądać porno strony. Do mnie startował, bo stwierdził, że dzieli nas niewielka różnica wieku, ale nie przeszkadzało mu w tym samym czasie pisać do mojej o 10 lat młodszej od niego współlokatorki listy miłosne, jakoby byli stworzeni dla siebie, bo podobni charakterami. Wcześniej przespał się z jedną z naszych niemieckich animatorek i potem rozpowiadał, że jest jak kłoda. Później dodawał, że nienawidzi niemieckich animatorek, szczególnie najmłodszej, a na zakończenie sezonu, kiedy ze starego teamu został tylko on i ona (16 lat młodsza), zaczęli ze sobą kręcić. Ten związek śledziłam już z Polski na Fb. Na szczęście po powrocie do kraju młoda Księżniczka szybko się otrząsnęła i wszystko wróciło do normy.
Rozmawiałam kiedyś na luzie z moją koleżanką psycholog, która też pracowała podczas studiów za granicą i mówiła mi, że taki mechanizm jest normalny. Z dala o rodzin, znajomych, w innych warunkach kulturalnych i klimatycznych, puszczają hamulce, a potem wraca się do codzienności i jest otrzeźwienie.
Na zakończenie dodam, że inżyniera spotkałam jeszcze w kolejnym sezonie, bo jego kolego – menadżer animacji zlitował się i dał mu pracę w hotelu, gdzie był mój mąż. Przywitaliśmy się jak starzy, dobrzy znajomi. Dalej był przystojny, ale jakby przygaszony i wyglądał starzej. Niestety długo nie zabawił publiczności. Przyłapano go na kradzieży pieniędzy ze sprzedaży losów Bingo. No cóż, alkohol sporo kosztuje w Turcji. Ostatnio wysłał mi znów zaproszenie na Fb z nowego konta ze smutnym profilowym zdjęciem. Ciekawe jest to, że ciągle zmienia profile, czyżby ukrywał się przed zdradzanymi kochankami? Nie przyjęłam go do znajomych, bo mój mąż to zazdrośnik i nie rozumie, że tak naprawdę dzięki inżynierowi jesteśmy małżeństwem, ale o tym w innym wpisie. ;)

niedziela, 12 sierpnia 2018

Kurdyjska przygoda – cz. IV Za co kocham to miejsce?

Zaczęłam od tego, czego brak mi doskwiera, więc teraz wypiszę, dlaczego tutaj wytrzymuję.
Nie chcę się zajmować banałami typu słońce i ciepło:

- widoki – wychodzę poza zabudowania i mam zapierające dech w piersiach pasma górskie, zachody słońca, łany zboża i tytoniu;
- robienie prawie wszystkiego na podłodze – śpimy na materacach, jemy na rozłożonym na podłodze obrusie, nawet w kuchni jest dywan, żeby miękko przygotowywać potrawy siedząc po turecku, deski do prasowania brak, przecież wystarczy rozłożyć na podłodze ręcznik itd.;
- jedzenie – szczególnie chałwa i baklawa, świeże i słodkie owoce, ale też inny smak kebabów, chleba, bulguru, bakłażany z ogródka i jasnozielone ogórki, ayran;
- gościnność – praktycznie co wieczór spotykają się ludzie pod domem i popijając herbatkę rozmawiają, nie ma problemów z odwiedzinami, bo każdy siada na podłodze na specjalnych poduchach,więc miejsca dużo, częstuje się tylko herbatą, a szklaneczek pod dostatkiem;
- dużo miejsca do chodzenia dla dziecka – Mały ma gdzie się przemieszać i nie nabroić, bo nie ma tutaj za dużo szafek do otwierania, do tego duży taras, na którym odbywa się większość rytuałów dnia, więc jesteśmy ciągle na świeżym powietrzu, zanim zrobi się na tyle chłodno, żeby zejść na
podwórze.
- pranie schnie w 2h;
- Mały Książę może taplać się w wodzie, a jak się zmoczy, to nie ma problemu z przebieraniem;
- kiczowate piękno – gdzie się da tam jest jakaś ozdoba, kwiat, ornament: butelka z wodą powstrzymująca drzwi przed zatrzaśnięciem pełna sztucznych kwiatów, pralka okryta falbaniastą narzutą, meble z zawijasami, na ścianach domów ptaszki, w galeriach handlowych na podłoga płytki z orientalnym wzorem;
Fot. narzuta na pralkę

- duże opakowania – jak już robić zakupy to: 32 rolki papieru w zgrzewce, 10l wody w butli, 5 kg makarony w worze, 550ml szamponu itp., wszystko jest przewidziane na potrzeby dużych rodzin i nie trzeba jechać do Makro, wystarczy wstąpić do sklepu za rogiem.

Fot. 5kg makaronu i 5l wody



piątek, 3 sierpnia 2018

Kurdyjska przygoda – cz. III Czego tutaj mi brakuje?

Czasem łapię się na tym, że myślę, jak coś by mi się przydało i szkoda, że tego nie wzięłam z Polski lub mam za mało. Zamieszczę tutaj listę z komentarzem, a w innym wpisie zajmę się tym, co najbardziej tutaj lubię. Prawdopodobnie będę rozwijać tę listę w miarę pobytu:
- herbatka z lipy/czarnego bzu – podobno działa przeciwgorączkowo i jak zawiodą zimne okłady, a nie chce się za szybko podawać cudownego syropu z sorbitolem itp., zawsze można spróbować takie ziółka, ale nie zdążyłam ich zakupić i też myślałam, że przecież w takim gorącu, żądna gorączką nam nie grozi (zapomniałam o ząbkowaniu i zatruciach pokarmowych...);
- siemię lniane, płatki owsiane, kasza jaglana, ryż brązowy, olej kokosowy – wieść gminna niesie, że są takie rzeczy tutaj, ale do tej pory na szybkich zakupach nie znalazłam, na szczęście zapasy z Polski się jeszcze nie skończyły;
- słoiczki dla dzieci z mięsem ryby – to dopiero masakra, większość gerberopodobnych produktów składa się z samych owoców (a owoców tutaj cały rok pod dostatkiem), a jeżeli mają coś z mięsem to tylko z kurczakiem. Ogólnie takich rzeczy dziecku nie podaję w Polsce, ale tutaj nie mam zaufania ani wiedzy nt. ryb;
- kosze na segregację, zbieranie odpadków na kompost i wody do podlania ogrodu – często łapię się na tym, że oddzielam plastik od papieru, a potem myślę sobie – „Po co? I tak nie mam, gdzie tego wyrzucić...”, załamuję się jak resztki jedzenia (a jest ich sporo szczególnie z obieranych warzyw) nie są zawsze zbierane jako nawóz do pobliskiego ogródka albo dla kur, a najgorzej jak widzę, że nie zlewa się wody z każdego płukania jedzenia, gdy tutaj jest tak sucho, że bywają ograniczenia w dostawie, samej jest mi trudno coś zdziałać, a mąż twierdzi, że starszych jest trudno przekonać do zmian;
- rzeczy nadające się do zabawy – nie jestem zwolennikiem zbyt wielu zabawek dla dzieci, ale też całkowity brak stymulatorów nie jest dobry dla rozwoju, a ze względu na dużą ilość prezentów w bagażu, nie było wystarczająco miejsca na tego typu rzeczy Małego Księcia i niestety tutejsze dzieci nie mają się też czym podzielić, a rodzina to minimaliści, więc zbędnych garnków, pacek, kubeczków itp. prawie brak, ale znalazł się nieużywany malakser;
- olejek wanilinowy – podobno odstrasza komary, a tutaj nie mogę nigdzie znaleźć;
- gniazdka elektryczne - teściowie mają w pokojach zazwyczaj po 1 gniazdu, więc albo ładuję telefon, albo włączam klimę (jest rozdzielacz, ale nie zawsze chce mi się go szukać i wypinać inne podłączone rzeczy);
- Internet – (powinien być na pierwszym miejscu) na szczęście jak już doładujemy telefon to zasięg jest dobry, ale jego cena budzi zastrzeżenia, do tego Duży Książę myślał, że nie da się dokupić MB przed upływem okresy rozliczeniowego, ale na szczęście okazało się to nieprawdą;
- półka lub stół – często karmię Małego Księcia w różnych pomieszczaniach i jeżeli np. potrzebuję coś donieść do zjedzenia, to muszę najczęściej wziąć ze sobą talerz, bo nie mam go gdzie położyć, żeby dziecko nie dosięgnęło, a z laptopa korzystam trzymając do na walizce...

Fot. drzewo z pistacjami ;)