piątek, 3 sierpnia 2018

Kurdyjska przygoda – cz. III Czego tutaj mi brakuje?

Czasem łapię się na tym, że myślę, jak coś by mi się przydało i szkoda, że tego nie wzięłam z Polski lub mam za mało. Zamieszczę tutaj listę z komentarzem, a w innym wpisie zajmę się tym, co najbardziej tutaj lubię. Prawdopodobnie będę rozwijać tę listę w miarę pobytu:
- herbatka z lipy/czarnego bzu – podobno działa przeciwgorączkowo i jak zawiodą zimne okłady, a nie chce się za szybko podawać cudownego syropu z sorbitolem itp., zawsze można spróbować takie ziółka, ale nie zdążyłam ich zakupić i też myślałam, że przecież w takim gorącu, żądna gorączką nam nie grozi (zapomniałam o ząbkowaniu i zatruciach pokarmowych...);
- siemię lniane, płatki owsiane, kasza jaglana, ryż brązowy, olej kokosowy – wieść gminna niesie, że są takie rzeczy tutaj, ale do tej pory na szybkich zakupach nie znalazłam, na szczęście zapasy z Polski się jeszcze nie skończyły;
- słoiczki dla dzieci z mięsem ryby – to dopiero masakra, większość gerberopodobnych produktów składa się z samych owoców (a owoców tutaj cały rok pod dostatkiem), a jeżeli mają coś z mięsem to tylko z kurczakiem. Ogólnie takich rzeczy dziecku nie podaję w Polsce, ale tutaj nie mam zaufania ani wiedzy nt. ryb;
- kosze na segregację, zbieranie odpadków na kompost i wody do podlania ogrodu – często łapię się na tym, że oddzielam plastik od papieru, a potem myślę sobie – „Po co? I tak nie mam, gdzie tego wyrzucić...”, załamuję się jak resztki jedzenia (a jest ich sporo szczególnie z obieranych warzyw) nie są zawsze zbierane jako nawóz do pobliskiego ogródka albo dla kur, a najgorzej jak widzę, że nie zlewa się wody z każdego płukania jedzenia, gdy tutaj jest tak sucho, że bywają ograniczenia w dostawie, samej jest mi trudno coś zdziałać, a mąż twierdzi, że starszych jest trudno przekonać do zmian;
- rzeczy nadające się do zabawy – nie jestem zwolennikiem zbyt wielu zabawek dla dzieci, ale też całkowity brak stymulatorów nie jest dobry dla rozwoju, a ze względu na dużą ilość prezentów w bagażu, nie było wystarczająco miejsca na tego typu rzeczy Małego Księcia i niestety tutejsze dzieci nie mają się też czym podzielić, a rodzina to minimaliści, więc zbędnych garnków, pacek, kubeczków itp. prawie brak, ale znalazł się nieużywany malakser;
- olejek wanilinowy – podobno odstrasza komary, a tutaj nie mogę nigdzie znaleźć;
- gniazdka elektryczne - teściowie mają w pokojach zazwyczaj po 1 gniazdu, więc albo ładuję telefon, albo włączam klimę (jest rozdzielacz, ale nie zawsze chce mi się go szukać i wypinać inne podłączone rzeczy);
- Internet – (powinien być na pierwszym miejscu) na szczęście jak już doładujemy telefon to zasięg jest dobry, ale jego cena budzi zastrzeżenia, do tego Duży Książę myślał, że nie da się dokupić MB przed upływem okresy rozliczeniowego, ale na szczęście okazało się to nieprawdą;
- półka lub stół – często karmię Małego Księcia w różnych pomieszczaniach i jeżeli np. potrzebuję coś donieść do zjedzenia, to muszę najczęściej wziąć ze sobą talerz, bo nie mam go gdzie położyć, żeby dziecko nie dosięgnęło, a z laptopa korzystam trzymając do na walizce...

Fot. drzewo z pistacjami ;)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz