niedziela, 29 lipca 2018

Kurdyjska przygoda – cz. III Rytuały

Odkąd tu jesteśmy zdążyłam być na weselu w związku ze ślubem i obrzezaniem oraz dowiedzieć się jak przebiegają uroczystości pogrzebowe. Śluby zazwyczaj trwają 2 dni. Rozpoczynają się około 16,  a kończą ok. 23. Czasem te imprezy odbywają się w różnych miejscach (np. I. dzień w miejscowości panny młodej, a II. u pana młodego). W dzień henny panna młoda jest ubrana w kolorową suknię, na drugi dzień w białą. W pierwszy dzień robi się właśnie hennę na dłoniach kobiet (kulkę papki trzyma się w ręce przez jakiś czas), a w drugi nie kojarzę niczego charakterystycznego. W tym roku ponieważ jest głośna muzyka, to przyszłam tylko na chwilę z Małym Księciem. Mój mąż zniknął gdzieś z facetami (w sensie musieli sobie dodać odwagi, żeby nie wstydzić się zatańczyć w kółeczku), a ja po zrobieniu zdjęć i filmików zawinęłam się do domu. 
Byłam już na kilku weselach w różnych miejscach i stwierdzam, że wszędzie wygląda to tak samo: muzyka orkiestry z tymi samymi utworami, bębny, pierwszy taniec po wyjściu z samochodu (para młoda przybywa w trakcie imprezy), tańczenie w wężyku – chyba używają 3 warianty przestawiania nóg, jedzenie (bulgur/ryż, tzatzyki, mięso wołowe, warzywa duszone/fasole, chleb, woda), fajerwerki, strzały z pistoletu, straganiki sprzedające zabawki dla dzieci, rozdawana woda i herbata, zbiórka kasy/złota przy wejściu, obwieszanie złotem państwa młodych przez rodzinę. Najbliżsi ubrani są bardzo elegancko. Szczególnie dziewczyny odziane w długie suknie (bardzo niepraktyczne na ubitej ziemi czy trawie) prezentują się jak księżniczki. 
Do tego stopnia ich sposób weselenia się jest jednakowy, że jak byłam tym razem w ładnym ogrodzie przystosowanym do tego typu imprez, to dopiero gdy zaszło słońce i nie przybyli „młodzi” zapytałam męża co jest grane i okazało się, że ten „düğün” (wesele) odbywa się z okazji obrzezania, a świętujący chłopak ubrany był jak Alladyn (myślałam, że rodzice tak go folklorystycznie ubrali na wesele, jak czasem u nas dzieci są w góralskich strojach). Dziwiłam się też, gdy obsługa przyniosła taki tron do noszenia – jak sobie dadzą radę z 2 dorosłych osób, zwłaszcza, że ostatnio panna młoda ważyła pewnie 2x tyle co ja... Kiedy zrobiło się ciemno okazało się, że na tym tronie kelnerzy przenieśli dookoła placu tego chłopaka z jakąś dziewczynką (pewnie siostrą) w towarzystwie romantycznej muzyki, strzałów z pistoletu, zimnych i sztucznych ogni i korowodu gości. Jeszcze jedną różnicą jest to, że to obrzezaniowe weselenie trwa 1 dzień.
Byłam też pod wrażeniem jakości obsługi, bo kelnerzy dosłownie biegali, żeby rozdystrybuować chyba 500 gościom ciepłe jedzenie. Tutaj też nie było problemu, że siedziałam przy jednym stoliku z mężem i jego kolegą.
Do tej pory na „klepiskowych” imprezach to goście wzajemnie się obsługiwali i mężczyźni jedli pierwsi, bo było za mało miejsca. Pewnie brzmi to oburzająco, ale uzasadnienie jest proste, to faceci noszą te stoły i krzesła, więc się bardziej zmęczą i muszą najeść, żeby potem obsługiwać kobiety i mieć siłę posprzątać, a czemu nie siedzą przy tych stołach z żonami? Żeby nie było problemu, że będzie z jednej strony taka kobieta siedzieć obok obcego mężczyzny, a ten np. może na nią źle spojrzeć i przynieść pecha...
Oni mocno wierzą w takie rzeczy. Jak przyjechaliśmy obsypali nas dookoła solą, dali złote oko proroka, żeby chroniło Małego Księcia właśnie przed złym spojrzeniem, a teściu nas ostrzegał, żebyśmy nie chodzili za bardzo w miejsca publiczne. ;)
Odkąd jestem tutaj dłuższy czas, to rozumiem, dlaczego wszyscy tak z utęsknieniem czekają na wesele, pomimo że wszystkie wyglądają tak samo. To jedyna rozrywka i motywacja do ładnego ubrania się dla lokalnej społeczności. A może też szansa na spotkanie i zatańczenie (oczywiście w wężyku) ze swoją sympatią, co byłoby nie do pomyślenia w innych okolicznościach. Ciekawostką jest to, że książęta i księżniczki jedzą przy długich stołach osobo, ale tańczą obok siebie. ;)



Jeżeli chodzi o rytuały pogrzebowe, to chowa się zmarłego do ziemi (nie ma mowy o spaleniu), dość szybko po zgłoszeniu zgonu, podobno owiniętego w białe bandaże – dokładnie nie wiem, bo ze względu na odległość zostałam w domu, ale mąż też nie był przy pochówku tylko później, ponieważ przez kolejne 5 dni zjeżdża się rodzina i płaczą w domu zmarłego. Podobno biją siebie, żeby się tak umartwić. Mąż twierdzi, że tym razem przyjechało 2000 osób. Trudno mi to potwierdził, bo mój Książę ma czasem skłonności do przesady, ale faktycznie nawet obok nas parkowało sporo osób ze Stambułu czy nawet Francji.
Niestety zmarła osierociła 2 niedorosłych dzieci. Rak staje się tutaj coraz bardziej powszechny. Myślę, że bierne palenie, plastik wyrzucany do ziemi, monotonne jedzenie, chowanie się przed promieniami słonecznymi czyli naturalna witaminą D3 nie są obojętne.
Ze względu na stan zdrowia tej Cioci, siostra wujeczna mojego męża przeniosła ślub o miesiąc wcześniej i ani my ani jej brat nie zdążyliśmy na nim być (lot mieliśmy zaplanowany na 4 dni później, ale nie było już w późniejszy termin wolnej orkiestry), a faktycznie Ciocia zmarła tydzień przed pierwotnie planowaną imprezą, a żałoba trwa tutaj 40 dni. :(
Niedawno zmarł sąsiad. Pierwszy raz słyszałam zawodzenie kobiet i widziałam korowód mężczyzn idących za samochodem z trumną. Dziwne przeżycie. 

sobota, 28 lipca 2018

Kurdyjska przygoda – cz. II Jesteśmy!

Po przylocie trafiły nam się 40st upały, więc nawet ja z moją wysoką temperaturową tolerancją potrzebowałam tygodnia na za-klimatyzowanie się. Duży Książę tęsknił za Polską po 4 dniach, a Mały Książę raczej jeszcze nie wie co to tęsknota i nawet szybko się przestawił.
Na początku wszyscy przychodzili nas zobaczyć, tak jakbyśmy mieli zaraz wracać, a nie siedzieć 3 miesiące. Niby rozumiem, bo nie widzieli mojego męża prawie rok, a dziecka w ogóle, ale wolałabym mieć na początku chwilę wytchnienia, zwłaszcza że Mały Książę musiał przyzwyczaić się do tych „tłumów” i dźwięków dzieci, bo u nas we dworze jest pusto, cicho i spokojnie.
Ja zaliczyłam 9-dniowy internetowy odwyk, z małymi przerwami na pożyczony od szwagierki net, żeby tylko dać znać rodzinie, że żyjemy, ale to chyba za krótko, żeby się odzwyczaić. Za to uczę się oszczędzać MB, bo 8GB internetu kosztuje tutaj 50zł i dzielimy go z siostrą za użyczenie karty SIM, bo w Turcji rejestracja nowej karty jest dość droga. ;)
Zaczęłam czytać zgromadzone kiedyś ebooki, oglądać ściągnięte jeszcze w Polsce webinary, słuchać kursu tureckiego. Przez te upały, kiedy Mały wreszcie zaśnie jestem padnięta i często też się kładę (na polski czas około 22, a wstaję z materaca około 7, czyli prawie z kurami, ale nie myślcie sobie, że śpię 9h... Mały Książę jeszcze lubi sobie podjeść w nocy, do tego przed zaśnięciem czytam, a budzę się wcześnie, bo mamy okno od wschodu, tylko nie ruszam się za bardzo, żeby dziecko jeszcze sobie spokojnie pospało).
Trzy razy udało się nam spać na tarasie. Jak wcześniej pisałam najpierw Małego pogryzły komary, więc przed drugim razem wypróbowałam olejek z drzewa herbacianego (bo nie mam waniliowego), trochę pomogło, ale chyba niedokładnie go nasmarowałam. Spróbowaliśmy spać pod wielką moskitierą, ale było strasznie duszno i mnie użarł komar, jak wyszłam napić się wody... Do tego nikt tu nie słyszał o light pollution i latarnie na podwórku świecą całą noc. Próbowałam zrobić sobie cień, ale nie na wiele się to zdało i czułam się jakbym spała w pochmurny dzień... 
Przenieśliśmy się na powrót ze spaniem do pokoju. Staramy się wyłączać klimę ok. 2 w nocy, a potem otwieramy drzwi i okno (oczywiście z siatką) do 5 rano, kiedy znów trzeba włączyć klimatyzację, ze względu na wschodzące słońce.
Pewnie zastanawiacie się, jak śpi bez klimy rodzina Dużego Księcia. Gdy już zrobi się bardzo gorąco, idą na dach. Niestety z małym dzieckiem bym tam nie poszła, bo nie ma żadnego ogrodzenia, do tego pobudka wraz ze słońcem po 5. ;)
Gdy Mały drzemie w dzień to mam czas na bloga, kontakt z bliskimi. Wymyśliłam dodawanie zdjęć na dysk Google i udostępnianie samego linka znajomym, żeby raz zużyć internet i czas, zamiast każdemu wysyłać to samo. ;)
Rzadko jesteśmy w mieście, bo nie mamy tutaj własnego samochodu, a busem nie jest za wygodnie jechać z dzieckiem, do tego chyba w późniejszych porach, gdy jest już dla nas chłodniej, nie kursują. ;) W akcie desperacji myślałam o taksówce, ale na szczęście znajdzie się czasem jakiś dobry wujek i nas podrzuci.




poniedziałek, 23 lipca 2018

Księżniczka 10 – Lady Z

Niestety spanie prawie pod gołym niebem, nie jest tym, co Księżniczki lubią najbardziej. Po piątej trzeba było przenieść się do klimy, a Małego Księcia pogryzły chyba komary (mam nadzieję, że nie coś innego). Ale muszę przyznać, że moje górne drogi oddechowe czują się dużo lepiej.
Powracam do Księżniczek, bo temat w letnim sezonie jest bardzo aktualny. Oprócz dzisiejszej opowieści zostały mi jeszcze 3 ściślej związane ze mną i parę związanych ze znajomymi męża.
Dziś będzie o jednym z nich. Kiedy go pierwszy raz spotkałam w hotelu, książę innoimienny mówił po angielsku tylko „Hello, how are you?”, a teraz myślę, że włada lepszą angielszczyznę od mojego męża. A to za sprawą pewnej Angielki o nietypowo angielskiej urodzie i imieniu – Zoe.
Poznali się oczywiście w restauracji zaraz po moim sezonie, kiedy team męża opuszczał „nasz” hotel po moim odlocie. Teraz do mnie doszło, że jakby przeze mnie powstały 2 związki, w tym 1 zakończony ślubem. ;) Początki relacji księżniczki i księcia była bardzo gorące i publiczne. Zamieszczali na Fb zdjęcia po wspólnie spędzonej nocy, kolacji przy świecach itp. Trzeba przyznać, że książęta doskonale wiedzą jak być romantycznymi.
Po wakacjach spotkali się ponownie w miejscowości, z której pochodzi mój mąż i innoimiennym. Dużym postępem było to, że oficjalnie przedstawił ją swojej rodzinie i nawet na czas pobytu z nim zamieszkała. Mój mąż miał okazję się z nimi zobaczyć, a ja poznać ją później przez Skype. Pasowali do siebie. Ona niewysoka, pełna na twarzy, z dołeczkami w policzkach, on dość niski jak na faceta i ze zniewalającym uśmiechem.
Weronika (Księżniczka nr 9) powiedziała mi, że zaraz po odlocie Zoe, innoimienny zdradził ją z jakąś turystką, ale się o tym nie dowiedziała. Oczywiście lojalni przyjaciele milczeli i nie znalazł się nikt, kto życzliwie by doniósł. Ale wiem też, że przy takim zakochaniu nawet twarde dowody nie przemawiają do rozumu, o czym napiszę przy okazji kolejnych księżniczek.
W następnym sezonie Księżniczka przeprowadziła się do księcia na Cypr i nawet miała tam pracować, ale coraz gorzej się dogadywali. Z jego strony uczucie wygasło, podrywał w pracy turystki, przestał szanować Zoe. Wróciła więc do domu, chociaż wiem, że bardzo była zakochana.
Nasuwa się pytanie, dlaczego ja nie powiedziałam o zdradzie? Po pierwsze rozmawiałyśmy pierwszy raz rok po fakcie, po drugie nie miałam żadnych dowodów, po trzecie może jakbym widziała, że dojdzie do czegoś poważnego między niby poprosiłabym Dominikę o interwencję. 
A dlaczego tego księcia nazwałam „innoimiennym”? Każdemu staram się nadać pseudonim związanym z zawodem, albo z czymś charakterystycznym. Zmieniam również dane Księżniczek i lekko przeinaczam fakty, ponieważ w większości to moje znajome i nie chcę, żeby ktoś domyślił się o kogo chodzi.
W tym przypadku chodzi o to, że wysyłaliśmy naszemu wspólnemu znajomemu za pośrednictwem WU pieniądze korzystając z dowodu osobistego księcia. Podczas wpisywania danych do formularza nie zgadzała mi się 1 litera imienia. Sprawdziliśmy z mężem na Fb. Nic się nie wyjaśniło, więc zadzwoniliśmy i faktycznie okazało się, że oryginalne imię różni się 1 literą. ;)
Prawdę mówiąc mój Książę używa na co dzień drugie imienia. Znajomi patrząc na oficjalne zaproszenie z USC pytali mnie, o kogo chodzi, a do tej pory, gdy policja sprawdza nas w ramach przedłużania pobytu ludzie mówią, że nie znają tej osoby... ;p
Więc nie tylko oszukują przy datach urodzenia, ale również przy imionach. Tacy już są nasi książęta...



środa, 18 lipca 2018

Kurdyjska przygoda - cz. I Przybywamy!

Zbliża się północ. To dla mnie najlepszy czas na tworzenie. Siedzę oczywiście po turecku na tarasie mojego drugiego domu. Jest bardzo ciepło. Cykady głośno cykają. Czasem w oddali zaszczeka bezpański pies i przejedzie samochód. Jedynie latarnie na działce (nie przy drodze?!) zaburzają sielskość tej letniej nocy i snu. Tak, właśnie dziś czeka mnie pierwsza noc prawie pod gołym niebem. Ostatnia próba zakończyła się powrotem do klimatyzowanego pokoju. ;) Klimatyzację ustawiam na 29-30 st. C, żeby nie było zbyt dużego szoku, a i tak czuję ulgę. :D

Dłuższy czas nic nie publikowałam, ponieważ przygotowywałam się do 3-miesięcznego wyjazdu z moimi Książętami do naszej kurdyjskiej rodziny, w celu załatwienia dokumentów mojego męża. Zakupy dla dziecka, zamawianie prezentów, animacyjne fuchy zajęły mi sporo czasu. Przygotowania zaczęłam już w marcu rezerwacją biletów, a zaraz po Wielkanocy zakupem promocyjnych czekolad. W sumie przywieźliśmy 9 kg słodyczy, które rozeszły się w pierwszych dniach. Oprócz tego wieźliśmy 7-kg basen ogrodowy, który do tej pory zastał tylko raz użyty i to nie w pełni, bo dzieci są do niego za małe, ale i tak miały mega radochę i żałuję, że tego nie nagrałam... Na szczęście istnieją worki próżniowe (zassaliśmy w nich 2 zimowe kurtki dla braci, dziecięce ciuszki na prezent i pieluszki wielorazowe Małego Księcia) i na infanta przypadało 10 kg bagażu, więc udało się nam z tym wszystkim dolecieć. Mieliśmy 2 duże walizy i jedną małą na kółkach, 2 plecaki i miękką torbę przez ramię jako bagaż podręczny.

Nie obyło się bez przygód typu brak biletu Małego Księcia, który dotarł na mojego gmaila z opóźnieniem i nie wydrukowałam go, ponieważ myślałam, że tak ja na odprawie elektronicznej infant siedzący na moich kolanach jest wliczony w mój bilet. Pan celnik był uważny i udało się dostać na pokład skanując bilet z telefonu, chociaż prawdopodobnie podwójne skanowanie mojego biletu też by przeszło. Małemu Księciu bardzo podobało się na pokładzie, a ponieważ loty były po południu to po odpowiedniej dawce mojego mleka przespał je.

Niestety w związku z tym, że wioska mojego Dużego Księcia znajduje się ponad 1000 km od Stambułu czy Ankary, musimy się przesiadać, a na dodatek loty do najbliższych miejscowości są tak rzadkie, że musieliśmy zanocować. Na szczęście nocleg zapewniła nam rodzina, tylko kuzyn zapomniał nam powiedzieć (rozmawiał wieczorem poprzedniego dnia z mężem), że zmienili nieco adres (ale blisko). Potem się dowiedziałam, że kuzyn jest lekko upośledzony, no ale trudno się dziwić, skoro oni mają w zwyczaju żenić się ze swoją rodziną i jego rodzice są kuzynami...
Dojazdy z/na lotnisko kosztowały nas ponad 100 lirów, trasy z naszej miejscowości do Warszawy nawet nie wspominam. Bilety lotnicze ok. 3000 zł. Wartość prezentów chcę zapomnieć. Ale czego się nie robi dla rodziny. :D

Jeżeli chodzi o linie lotnicze, to Lot jest tańszy od TurkishAirlines, a na miejscu (chociaż z innego lotniska) taniej jest lecieć Pegasusem albo AnadoluJet. Są też inne linie, ale te akurat lecą w okolice Dużego Księcia.