sobota, 28 lipca 2018

Kurdyjska przygoda – cz. II Jesteśmy!

Po przylocie trafiły nam się 40st upały, więc nawet ja z moją wysoką temperaturową tolerancją potrzebowałam tygodnia na za-klimatyzowanie się. Duży Książę tęsknił za Polską po 4 dniach, a Mały Książę raczej jeszcze nie wie co to tęsknota i nawet szybko się przestawił.
Na początku wszyscy przychodzili nas zobaczyć, tak jakbyśmy mieli zaraz wracać, a nie siedzieć 3 miesiące. Niby rozumiem, bo nie widzieli mojego męża prawie rok, a dziecka w ogóle, ale wolałabym mieć na początku chwilę wytchnienia, zwłaszcza że Mały Książę musiał przyzwyczaić się do tych „tłumów” i dźwięków dzieci, bo u nas we dworze jest pusto, cicho i spokojnie.
Ja zaliczyłam 9-dniowy internetowy odwyk, z małymi przerwami na pożyczony od szwagierki net, żeby tylko dać znać rodzinie, że żyjemy, ale to chyba za krótko, żeby się odzwyczaić. Za to uczę się oszczędzać MB, bo 8GB internetu kosztuje tutaj 50zł i dzielimy go z siostrą za użyczenie karty SIM, bo w Turcji rejestracja nowej karty jest dość droga. ;)
Zaczęłam czytać zgromadzone kiedyś ebooki, oglądać ściągnięte jeszcze w Polsce webinary, słuchać kursu tureckiego. Przez te upały, kiedy Mały wreszcie zaśnie jestem padnięta i często też się kładę (na polski czas około 22, a wstaję z materaca około 7, czyli prawie z kurami, ale nie myślcie sobie, że śpię 9h... Mały Książę jeszcze lubi sobie podjeść w nocy, do tego przed zaśnięciem czytam, a budzę się wcześnie, bo mamy okno od wschodu, tylko nie ruszam się za bardzo, żeby dziecko jeszcze sobie spokojnie pospało).
Trzy razy udało się nam spać na tarasie. Jak wcześniej pisałam najpierw Małego pogryzły komary, więc przed drugim razem wypróbowałam olejek z drzewa herbacianego (bo nie mam waniliowego), trochę pomogło, ale chyba niedokładnie go nasmarowałam. Spróbowaliśmy spać pod wielką moskitierą, ale było strasznie duszno i mnie użarł komar, jak wyszłam napić się wody... Do tego nikt tu nie słyszał o light pollution i latarnie na podwórku świecą całą noc. Próbowałam zrobić sobie cień, ale nie na wiele się to zdało i czułam się jakbym spała w pochmurny dzień... 
Przenieśliśmy się na powrót ze spaniem do pokoju. Staramy się wyłączać klimę ok. 2 w nocy, a potem otwieramy drzwi i okno (oczywiście z siatką) do 5 rano, kiedy znów trzeba włączyć klimatyzację, ze względu na wschodzące słońce.
Pewnie zastanawiacie się, jak śpi bez klimy rodzina Dużego Księcia. Gdy już zrobi się bardzo gorąco, idą na dach. Niestety z małym dzieckiem bym tam nie poszła, bo nie ma żadnego ogrodzenia, do tego pobudka wraz ze słońcem po 5. ;)
Gdy Mały drzemie w dzień to mam czas na bloga, kontakt z bliskimi. Wymyśliłam dodawanie zdjęć na dysk Google i udostępnianie samego linka znajomym, żeby raz zużyć internet i czas, zamiast każdemu wysyłać to samo. ;)
Rzadko jesteśmy w mieście, bo nie mamy tutaj własnego samochodu, a busem nie jest za wygodnie jechać z dzieckiem, do tego chyba w późniejszych porach, gdy jest już dla nas chłodniej, nie kursują. ;) W akcie desperacji myślałam o taksówce, ale na szczęście znajdzie się czasem jakiś dobry wujek i nas podrzuci.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz