środa, 26 września 2018

Kurdyjska przygoda – cz. XII Turecka robota

Patrząc na to jak wykańczane są mieszkania, stwierdzam, że Turcy powinni zajmować się tylko gotowaniem.

Piękne wnętrza pełne przepychu i muzealnego artyzmu kryją w sobie masę niedoróbek. Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda solidnie, ale jak już człowiek widział niejedno takie cudo, to zaczyna dostrzegać mankamenty.

Zacznę od początku na podstawie nowiutkiego mieszkania kuzynów.
Przedpokój - oczywiście z jasnym dywanem, który nie jest wystarczająco duży i się ślizga. Drzwi do pomieszczeń domykają się z trudem, a do kuchni w ogóle się nie zamykają.
Kuchnia – też ma jasny dywan, ale nie na całej szerokości, ukryte za drzwiczkami szafek pralka i zmywarka zostają zdradzone przez brak cokołu. To zbyt sprytne, żeby np. zrobić dłuższe drzwiczki...
Toaleta – tutaj w pierwszym pomieszczeniu z umywalką też leży dywanik, ogólnie nie ma się do czego przyczepić. Niestety tureckie kibelki nawet jak mają klapkę i tak czuć, ale wg mnie są bardziej fizjologiczne od europejskich.
Łazienka – w tym mieszkaniu nie mają dywanu w łazience, ale w innym widziałam takie cuda, :D za to europejska muszla klozetowa niezbyt zadbana, ponieważ nie umieją jej dobrze doczyścić.

Pozostałe pokoje to najczęściej:
pokój z poduszkami, na których się siedzi jak przychodzą goście,
pokój telewizyjny z kanapami, gdzie i tak wszyscy siadają na podłodze,
salon z pięknymi meblami jak z wystawy sklepowej, który wygląda na nieużywany,
sypialnia, gdzie wielkie łoże nie ma skrzyni na pościel pod materacem, bo po co tyle śrubek wkręcać, lepiej umieścić ją obok i zmarnować trochę miejsca.

A miejsca pod dostatkiem, bo tureckie mieszkania dla rodzin mają minimum 80mkw. I są dużo tańsze niż w Polsce, ale o trwałości trudno powiedzieć. Tutaj bywają trzęsienia ziemi, więc może dlatego nie przejmują się tak jak u nas. ;)

W wiejskich domach na niedociągnięcia łatwiej przymknąć oko. Ale dlaczego gdy malowali pokoje, zaschnięta farba jest wszędzie? Na wieszaku na ubrania, którego nie zdjęto ani nie zabezpieczono dokładnie, na podłodze i schodach, na zamku, przez co nie można przesunąć zasuwki. A gdy woda zaczęła ciurkiem ciec z dziurki w kranie, wymiana zajęła tydzień, a ja co noc zbierałam 2 garnki wody...

Fot. Salon

wtorek, 25 września 2018

Kurdyjska przygoda – cz. XI Świętowanie

Na wsi gdzie uprawa wyznacza rytm życia dzień świąteczny niewiele różni się od zwykłego. W tym roku miałam okazję pierwszy raz „uczestniczyć” w kilku świętach, które są ruchome.

Fot. Świąteczny sierpień

Najważniejsze i najbardziej znane świętowanie niezabicia Izaak przez Abrahama wiążę się z ubojem kóz. Dzieci cieszą się jakby to była czekolada, a ja powiedziałam, że po powrocie do własnej kuchni przechodzę na kontrolowany wegetarianizm.

Biedna kózka oderwana od stada, przywiązana do drzewa spędziła u nas noc. Dobrze, że ją łaskawie nakarmili i napoili, bo było gorąco. Rano ubili, podzielili mięso i ugotowali zupę, czyli wodę z solą i mięsem (czasem dodają cebulę i zjadają ją potem ze smakiem).
Świętowanie trwa 4 dni, w ciągu których spotyka się rodzina. W pierwszy dzień rozdawali sobie cukierki i życzyli wesołych świąt całując się w policzki. Banki, urzędy, poczta i większe sklepy są pozamykane, więc warto się zorientować przylatując tutaj, kiedy będą utrudnienia.

Oprócz kozy nic specjalnego się tutaj nie gotuje ani piecze, za to niedawno nie wiem z jakiej dokładnie okazji robili zupę z bulguru, ciecierzycy, mleka, orzechów i specjalnego syropu z winogron i potem chodzili między sąsiadami rozdając swój wyrób. Cyganie wykorzystują tę sytuację i zbierają po domach tę zupę. Podobno po godz. 19 się wtedy nic nie je, ale tutaj tego nie przestrzegają.

W międzyczasie było święto polityczne związane z Ataturkiem, podczas którego jeden z sąsiadów wyszedł na dach oddać kilka strzałów w powietrze. Broń ma tutaj każdy w domu i wykorzystuje najczęściej do strzelania na weselach.

Dziś również ubito jedną kózkę i przyjechała najbliższa rodzina (z 20 osób, żeby ją zjeść). W ten sposób wujek dziękował za poprawę stanu zdrowia nowo narodzonego wnuka. Gdy mój mąż szczęśliwie wrócił z wojska, też tak się cieszyli. Tylko czemu kosztem biednych kózek? Przy okazji dodam, że 1 kg takiego mięsa w markecie to ok. 45 TRL, a kiedy zabija się pod domem, to wychodzi ok. 20 TRL/kg. Poza tym to mięso jest naprawdę zdrowe. Taka koza bezstresowo pasie się na łąkach i o ile nie zje plastiku, to raczej nie jest faszerowana żadnymi chemicznymi cudami typu: antybiotyki czy hormony.

Jeżeli chodzi o urodziny, to przy takiej ilości dzieci nie specjalnie się tym nikt przejmuje, chociaż zaraz po naszym przylocie zrobiono małą imprezkę córkom brata, które urodziły się w podobnym czasie. A na roczek córki drugiego brata zamówiono tort ze zdjęciem dziecka i przyszła najbliższa rodzina – czyli podobnie jak u nas.  

Fot. Urodzinki

poniedziałek, 24 września 2018

Kurdyjska przygoda – cz. X Moda

Turcja słynie z tekstyliów. Pamiętam jak moje babcie oprócz dywanów przywoziły mi tureckie dresiki. Do tej pory większość ubrań produkowana jest na miejscu. Ale nie chcę rozpisywać się na temat bazarów ani podróbek, tylko skupię się na codziennej modzie.

Jak pisałam wcześniej kobiety alewi nie noszą chust ani burek itp., ale starsze pani zakrywają siwiznę, odrosty i nieuczesanie chustkami, tak jak niektóre babcie u nas na wsiach. Jednak w razie niezałożenia chustki nikt nie czuje się zbulwersowany.
Na wsi nastolatki i młode kobiety noszą podkoszulki i specjalne szerokie spodnie, albo takie sindbadowe. Ponieważ w długich spódnicach można spotkać Cyganki i muzułmanki, to źle się tu kojarzą. Bezrękawniki i dżinsy zarezerwowane są na wycieczkę do miasta. Z resztą mężczyźni nie zakładają też nic krótkiego na wsi, chyba że ktoś młody wraca z bardziej cywilizowanego zakątka i nie patrząc na opinie innych ubiera rybaczki. Starsi panowie chodzą bardzo elegancko odziani. Obowiązkowo koszula z długim rękawem, kamizelka i materiałowe spodnie z krokiem w kolanie.
Jeżeli chodzi o dzieci to jest większy luz. Widziałam małe dziewczynki w ślicznych, wzorzystych materiałowych spodniach a'la sindbady, ale też w krótkich dżinsowych szortach. Chłopaki biegają w podkoszulkach i krótkich spodenkach. Kolorowo i bajkowo. Prawie jak u nas. A do szkoły dzieci chodzą w uniformach.
Z butami nie ma problemu. Klapki, japonki, sandały do wybory do koloru oraz eleganckich butów pod dostatkiem w przystępnych cenach i atrakcyjnych wzorach.

Tutaj można zaopatrzyć się w piękne, długie suknie w przystępnych cenach – bo popyt duży. Na każdą okazję typu zaręczyny, 2dniowy ślub, obrzezanie najbliższa rodzina (a szczególnie kobiety) stroją się jak księżniczki. Zdarza się, że towarzyszący im mężczyzna zakłada dżinsy i koszulkę polo, ale jak musi być elegancki, to jest najczęściej w koszuli, kamizelce i spodniach od garnituru. Za to dziewczynki wyglądają jak na wyborach amerykańskich małych miss. Chłopaki pewnie z racji charakteru rzadziej są w garniturkach i jak zakładałam Małemu Księciu koszulę na wesela, to Duży Książę krzywił się, że to nie w ich stylu. Raz nawet mały wylał na siebie wodę i musiałam przebrać go w t-shirt, z czego mój mąż bardzo się cieszył. :D

Przy okazji ostrzegam przed bazarowymi ciuszkami dla dzieci. Zdarza się, że zrobione są z kiepskiej, źle przepuszczającej powietrze bawełny i bardzo farbują. Bezwzględnie trzeba je wyprać przed użyciem i to ze 2 razy. Ale ubranka z sieciówek mają bardzo dobrą jakość, krój, materiał i wzory. Do tego są przystępne cenowo.

Ogólnie bardzo podoba mi się ich styl ubierania. Wbrew pozorom nie jest kiczowaty, ale elegancki. Dziewczyny potrafią się też wymalować i uczesać.


Fot. Sieciówka DeFacto

niedziela, 23 września 2018

Kurdyjska przygoda – cz. IX Dziwne zwyczaje

Jedną z przestróg przed mieszanymi związkami z książętami są różnice kulturowe. Czy faktycznie tak wiele się różnimy? Zobaczmy:

- Pierwsze, o co każdy pyta, to traktowanie kobiet. Jak pisałam wcześniej wyznawczynie alewi nie noszą chust, ani nie muszą zakrywać się od szyi po kostki. Ogólnie rzecz biorąc życie tutaj przypomina mi wczesne lata 90te z odrobiną nowoczesnych technologii. Na wsi faceci są od myślenia i ciężkich prac fizycznych, a kobity od robót domowych i wsparcia na roli. W mieście sytuacja wygląda nieco inaczej, bo kobiety pracują w bankach, sklepach, urzędach. Obalam też stereotyp, jakoby mężczyźni nie zajmowali się swoimi małymi dziećmi. Noszą, karmią, bawią się. Brat męża, jako że nie ma pracy, siedzi z 2 letnią córką, sprząta, gotuje (i to pysznie), a żona pracuje w szpitalu jako pielęgniarka. Jedynie, faktycznie w pierwszej kolejności myśli się o tym, żeby to mężczyzna (ale ten starszy) miał gdzie usiąść jako pierwszy. Ale np. moja młoda szwagierka jest bardzo pyskata i buntuje się, gdy ciągle coś od niej chcą. Do tego jest zła na śluby między rodziną, bo ma po 4 palce u stóp. Poza tym nie krępuje się pogadać o okresie, a wydaje mi się, że w jej wieku był to dla mnie temat tabu, więc mam tutaj do czynienia z postępowymi dziewczynami. ;)
- Całowanie w rękę nie tylko kobiet. Ten zwyczaj mnie najbardziej śmieszy i przypomina starodawne czasy, o których czytałam w książkach. Najczęściej całuje się dłoń starszych osób i przykłada ją potem do czoła. Ja się wyłamuję z tego zwyczaju, ale można na tym zyskać, bo w święta powinno się dostać po tym kasę. ;) Do tego jeżeli chodzi o powitania, to zazwyczaj całuje się 2 razy w policzki i przytula 2 razy na skos. Nawet faceci, którzy żyją w dobrych relacjach witają się przykładając sobie boki czół do siebie też 2 razy.
- Całowanie w policzek cudzych dzieci. U nas też to się zdarza, ale tutaj to jest nagminne. Myślałam, że może dlatego, że większość osób jest jakoś spokrewniona i żyją w bliskich relacjach, ale koleżanka wysłała mi turecki plakat z małym wyszminkowanym dzieckiem z hasłem „Nie całuj mnie!”. Mnie to bardzo denerwuje i potem myję buzię Małego Księcia. Do tego często szczypie się pieszczotliwie dzieci w policzek, czasem nawet mocno.
- Mało dbają o higienę. Niestety muszę to napisać i nie dotyczy to tylko wsi, chociaż wiem, że w polskich wioska jest podobnie (koleżanka jak się przeprowadziła poza miasto, to się zdziwiła, że tylko w soboty wieczorem są problemy z dostępnością wody). Jak pracowałam w hotelu, to niektórzy tureccy animatorzy mając dostęp do darmowej wody, środków czystości i pralki potrafili się długo nie myć i nie prać i niestety od nich śmierdziało. Oczywiście to nie reguła (mój mąż się wyłamał – nawet rzucił raz pracę, bo współpracownicy się nie myli), ale od czegoś się wzięło, że „turkish shower” to spryskiwanie się z góry do dołu perfumami zamiast wodą z mydłem. Z drugiej zaś strony przy odwiedzinach zawsze udostępniają wodę kolońską do obmycia dłoni. Żeby usprawiedliwić wieś dodam, że zdarzały się tutaj przerwy w dostępie wody. Teraz jest z tym lepiej, ale stare nawyki ciężko zmienić. ;)
- Wiadro zamiast prysznica. Jak już jestem przy temacie mycia, to ciekawe jest, że mając nowoczesną łazienkę, nadal jak za dawnych czasów myją się nalewając wodę do wiadra i polewając się z małej miseczki. Wiem to dlatego, że jak ja biorę normalny prysznic (one są tutaj zazwyczaj bezkabinowe), to jest dużo mniejszy rozrzut wody. No i widzę, że wiadro było używane. ;)
- Panuje tutaj duży kult złota. Na ślub, z okazji urodzin, obrzezania dostaje się złoto. Zamężna kobieta chodzi cała w złotych ozdobach. Dzieci dla odegnania „złego spojrzenia” mają złote monety przypięte do bluzek. Fajny zwyczaj, jak się dostaje. ;)
- Nazar - oko proroka. W domach, żeby odegnać „złe spojrzenie” wieszają takie dziwne i raczej brzydkie ozdoby z okiem proroka i to nie tylko na wsi. Nawet w pięknych, nowocześnie umeblowanych mieszkaniach, ale faktycznie jak ktoś zobaczy takie bogactwo, a potem spojrzy na to dziwo, to nie pozazdrości. ;)
- Dla odegnania zła posypują człowieka dookoła solą. Fajnie, bo sól zabija bakterie i odgania mrówki.
- Na wsi raz na jakiś czas jeździ samochód rozpylający coś, co zabija muchy. W pobliskim mieście podobno codziennie tak robią. Jeden pan ze Stambułu nie wiedział, co to i wziął łyk takiego zadymionego powietrza, a podobno to strasznie śmierdzi i aż zwymiotował... Ja jak przyjeżdżają siedzę zamknięta z dzieckiem w pokoju. Nawet pranie wcześniej zbieramy. Oczywiście nikt nigdy nie wie, kiedy dokładnie ten syf będzie rozpylany.
- Tego roku miałam nikłą przyjemność zobaczenia na czym polega Kurbam bayrami. To taka jakby wigilia, tylko zamiast karpia zabija się kózki i to nawet w miejskich ogródkach pod balkonami. Świętuję się tym niezabicie Izaaka przez Abrahama. Problem polega na tym, że te zwierzęta potrafią być przewożone w bagażnikach samochodów osobowych, a niezjadane resztki zamiast do kontenerów wyrzucane są w pole i przez dłużysz czas nie da się spokojnie spacerować po okolicy.
- Chleb do makaronu. To prawda, chleb tutaj je się ze wszystkim – arbuzem, makaronem, ryżem i nawet bulgurem! Małym dzieciom drobi się chleb do jogurtu. Niektórym już trzeba wprowadzać dietę bezglutenową. Niestety mieszanka bezglutenowa do wypieku chleba ze znanego marketu na bazie mąki ryżowej ma dodatek cukru i oleju palmowego.
- Są bardzo głośni. Czasem nie wiem kiedy się kłócą, a kiedy normalnie rozmawiają. Na początku Mały Książę nie mógł zasnąć w dzień przez hałasy z zewnątrz, ale teraz się przyzwyczaił, chociaż nadal nie przebije tutejszych dzieci, koło których można normalnie mówić jak śpią.
- Nic nie planują. Może to zbyt duże uogólnienie, ale tutaj nawet nie ma zegarka w domu. Czas sprawdzam na telefonie. Ale pomimo chaosu wszystko ma swoją stałą porę. Złapałam się na tym, że jak sprawdzałam po kolacji zegarek, to wskazywał mniej więcej tę samą godzinę. Nie wiem też jak moja niepiśmienna teściowa to robiła, że wiedziała, że musi obudzić mojego Księcia, jak miał rano załatwienia w mieście i nie nastawiał budzika, żeby nie obudzić dziecka.
- Jeżdżą jak wariaci, w więcej osób niż przewiduje producent, bez fotelików dla dzieci. Ma to też dobre strony, bo jeździmy 1 samochodem z rodziną szwagierki i się mieścimy. :D
- Śmiecą i nie dbają o środowisko. Ich eko-świadomość jest na takim poziomie, że ostatnio widziałam w „kompoście” rozbitą żarówkę energooszczędną (tą z rtęcią), kury jedzące wyrzucony styropian i plastik (butelki, worki, nakrętki) w ogrodzie, a potem mówią, że jedzą „organik” winogrona, bo nie ze sklepu.
- Edukacja jest na niskim poziomie. Nawet po studiach nie są zbyt bystrzy. Z językiem obcym też kiepsko mimo zaawansowanych podręczników. W niewielu domach widziałam książki, a wątpię, żeby korzystali z e-booków. Do tego stopnia nie ogarniają, że jak już się nauczą jakiegoś języka na emigracji, to mówią do mnie w nim, mimo że ja się go nigdy w życiu nie uczyłam i więcej rozumiem po turecku o czym oczywiście im mówiłam...
- Śpią na dachu, albo w przyczepie od traktora, śpią całymi rodzinami w jednym pokoju. Kiedyś wieczorem zadzwoniłam do ówczesnego mojego narzeczonego, a on na to, że nie możemy rozmawiać, bo tato śpi. Okazało się, że w zimie w tym pokoju, w którym rezydował mój Książę jest najcieplej, a że teściu chory, to wolał z nim spać niż z żoną. ;) Teraz mając do dyspozycji 2 pokoje (w pozostałych dwóch jest graciarnia, ale na upartego można spać) śpią we trójkę z 16letnią córką w 1 pokoju. Kiedy pierwszy raz tutaj przybyłam mój ówczesny chłopak stwierdził, że może będę spać w 1 pokoju z siostrą, ale rodzice okazali się bardziej postępowi i przygotowali nam pokój razem. ;)

W moim odczuciu nie różnimy się aż tak, żeby nie dało się tego zaakceptować. Do tego mój Książę kilka lat spędził w dużych miastach, wśród Europejczyków i poznał inne życie. Na pewno byłoby mi lepiej ze zrozumieć co się dzieje, co będziemy robić, gdybym znała dobrze język. Oni są dla mnie bardzo mili i pomocni na tyle na, ile jesteśmy w stanie się dogadać.


sobota, 22 września 2018

Księżniczka 3 – cd. Radosa nowina

Opisując historię Tiny zapomniałam, że jednym z powodów rozstania oprócz wiary było wojsko. 
Tutaj służba trwa rok lub pół (jeżeli ma się pracę, albo studiuje). To jest na tyle poważna sprawa, że jak mój Książę wrócił szczęśliwie po odbytej służbie, świętowano zabijając i zjadając biedną kózkę. Wojsko jest bardzo ciężkie i niektórzy nie wytrzymują psychicznie. Do tego mają ograniczony kontakt z bliskimi. Tina uznała, że ten związek nie ma szans na przetrwanie i kiedy przedostatnio rozmawiałyśmy, to stanęło na tym, że nie są już razem.
Mimo tego Księżniczka nadal podejmowała pracę w Turcji, ale już nie jako animatorka, tylko rezydentka. Minęło 2 lata, a ja na Inściku widzę zdjęcia pierścionków. Potem u Księcia na Fb widzę rodzinny obiad z Tiną. Okazało się, że wrócili do siebie. Rodzice zaakceptowali innowiercę, bo Książę uparł się, że nie chce żadnej innej. Teściowie poznali się wzajemnie i prawdopodobnie ślub odbędzie się w przyszłym roku. Prawdziwa miłość pokonała próbę czasu. :)
Znam jeszcze kilka historii z happy endem, ale o nich później.


niedziela, 16 września 2018

Kurdyjska przygoda – cz. VIII Moja druga rodzina

Zabrałam się za wypisywanie różnic kulturowych, które tutaj zaobserwowałam, ale stwierdziłam, że łatwiej będzie to zrozumieć, kiedy wcześniej opiszę moją tutejszą rodzinę. Wioska, z której pochodzą znajduje się w centralno-wschodniej części Turcji, 13 km od ponad 250tyś miasta. Zamieszkują ją wyłącznie Kurdowie wyznania alewi, czyli wierzą w Allaha, ale ich prorokiem jest Ali, nie Mahomet. Nie ma tutaj meczetu ani innych oznak jakiegokolwiek kultu. Nikt się tutaj nie modli, nie jeździ do meczetu ani Mekki i Medyny, a kobiety nie chodzą w chustach, jedynie noszą dłuższe spodnie, ale jest to związane bardziej z konserwatywnością wioski niż religią. Gdy wyjeżdżają nad morze, normalnie chodzą w szortach. Z resztą tutaj wielką sensacjo-fanaberią są okulary przeciwsłoneczne...
W okolicy wioski można spotkać specjalne domki zbudowane nad pochowanymi głęboko w ziemi wyjątkowymi zmarłymi, z miejscami do siedzenia na zewnątrz. Ludzie przyjeżdżają tam, organizują pikniki, grillują, piją herbatkę. Oddają cześć zmarłym trzy razy całując taki specyficzny różaniec i przykładając go do czoła. W razie osobistych problemów - zdrowotnych, prokreacyjnych, też tam jeżdżą prosić o pomoc. Odwiedziliśmy też raz takie obszerne miejsce do grillowania, z ławami, toaletami, placami zabaw w sąsiedztwie - cmentarza, na którym było bardzo mało nagrobków.

Fot. wnętrze domku zmarłych

Z tego co się zorientowałam muzułmanie nie lubią alewi, tak samo jak Turcy Kurdów. Nawet muzułmańscy Kurdowie nie przepadają za swoimi rodakami innowiercami. Jeden taki tłumaczył mi co to za głupi odłam, bo jak można nie chodzić do meczetu tylko dlatego, że prorok Ali został tam zamordowany. Za to inny Kurd ateista pochodzący z muzułmańskiego domu powiedział mi, że Kudrowie alewi to dobrzy ludzie i to prawda.
Mój mąż ma 4 rodzeństwa. W zapisach USC widnieje jeszcze jedna „najstarsza” siostra, którą nigdy nie istniała, a zarejestrowano ją, aby pierwszy syn później poszedł do wojska. Na ile można wierzyć zapisom w urzędzie najstarszy brat jest koło 40stki, drugi koło 30stki, jedna siostra ma ponad 35 lat, a druga 16. Duży rozstrzał, ale tutaj to nic niezwykłego. Teściu jest jakieś 6 lat młodszy od teściowej i od 26 lat nic nie robi z powodu udaru mózgu, ale jest sprawny, tylko nie wolno mu się wysilać. Odkąd tu jestem kilka razy jechał do szpitala z powodu złego samopoczucia. Bezskutecznie próbuje rzucić palenie. Ma problemy z zasypianiem i późno wstaje, powoli chodzi, ale rozmawia normalnie, grywa w karty i nawet mnie ogrywał w Remika. Ma duże poczucie humory i bardzo pozytywny charakter. Jego żona wszystkim się za bardzo przejmuje, ale to wspaniała, pracowita kobieta. Nigdy nie chodziła do szkoły, nie umie czytać, ani pisać i mówi tylko po kurdyjsku (zna trochę tureckich słów, ale np. nie umie poprawnie wymówić „dobranoc”). 
Teściowa ma ok. 65 lat i sprawuje opiekę nad swoją ok. 87letnią teściową, która prawie nie chodzi, nie rozpoznaje rodziny, ale jest w stanie w miarę sama jeść i pić – czasem ktoś dla towarzystwa ją nakarmi. Dzięki temu mają pieniądze z emerytury babci i mamy, bo tata nie dostaje żadnej renty i dopiero czeka na wiek emerytalny. Na szczęście mają dużo pola i uprawiają tytoń. Kiedyś posiadali stację benzynową i taką kawiarnię z grą OK, ale z powodu nieoddanych przez klientów długów musieli sprzedać oba biznesy.
Wszyscy oprócz najmłodszej córki i mojego męża związali się z kimś z dalszej lub bliższej rodziny. Z resztą teściowie też są kuzynami. Na początku w głowie mi się to nie mieściło, ale już przywykłam. Wynikają z tego różne problemy, czy to z rozwojem dzieci, czy z ilością palców, czy też ogólnie z prokreacją – matka natura się broni, ale majątek pozostaje w rodzinie...
W domu za ścianą mieszka brat taty lat 55, który spłodził 5 córek i 1 syna, którego wysłali do Francji i tam ożenił się z Kurdyjką. 3 córki są już wydane za mąż, najstarsza za najstarszego brata mojego męża... Druga mieszka w Stambule i zajmuje się 2 małymi synkami, a mąż (jakimś cudem nie z rodziny) prowadzi sklep z alkoholem. Trzecia, niedawno wydana za mąż przeprowadziła się do pobliskiego miasta, wcześniej skończyła ekonomię na lokalnym Uniwersytecie, a małżonek (oczywiście kuzyn) prowadzi ze swoim ojcem biuro nieruchomości. Pozostałe 2 dziewczyny czekają na to, co im zaplanują rodzice. :D Najmłodsza kończy liceum, a starsza skończyła pielęgniarstwo.
Na lewo poniżej naszych zabudowań mieszka najmłodszy brat teścia. Niebieskooki pan przed 50stką, który wyłamał się i ożenił poza rodziną. Mają 3 córki (ok. 8, 14, 18 lat) i 1 syna (16 lat) o niebieskich oczach i mysich włosach.
Za nami, na prawo mieszkają kolejno: szwagierka z mężem (kuzynem) i synkiem, który o ile dobrze zrozumiałam powstał z inseminacji; siostra teścia z mężem; brat teściowej z żoną, córką (16 lat), synem ok.40 lat i jego żona z córkami bliźniaczkami (17mcy, też z inseminacji). W domu obok nich jest jakaś dalsza rodzina, a naprzeciwko nich córka siostry teścia, której mama (kolejna siostra teścia) zajmuje dom powyżej naszego. Tej siostrze mąż wcześnie umarł, a większość dzieci wyjechała za granicę do Francji i na Cypr.
Domy zazwyczaj mają ganki albo tarasy przystosowane do siedzenia w większej grupie, jedzenia tam i spania. Pisałam wcześniej, że w upalne lato sypiają na dachach, które są płaskie, ale jak ktoś ma małe dzieci i jest mu za gorąco na zabudowanym tarasie, to śpi z pociechami w wielkich przyczepach od traktorów. Na dachach suszy się owoce, pranie, uprawia winogrona itp. Często budynki mają kuchnie i łazienki z osobnym wejściem od zewnątrz, więc w zimie jest trochę chłodno.
We wiosce są 2 sklepiki, 1 plac zabaw z 10 drzewami szumnie nazwany parkiem, boisko, szkoła i przedszkole. Od 2 lat mają kontenery na śmieci, co i tak nie przeszkadza im nadal wyrzucać rzeczy do rowów. Ogólnie ludzie mało dbają tutaj o środowisko. Główna droga rozwidla się na 2 części i myślę, że przejście się do wszystkich 3 znaków drogowych z nazwą miejscowości zajęłoby max 30 min. ;)
Może nasuwać się pytanie, dlaczego nie uciekłam stąd od razu, jak to wszystko zobaczyłam? Odpowiedź jest prosta. W dzieciństwie jeżdżąc nad Morze Czarne zatrzymywaliśmy się u dalekiej rodziny w bułgarskiej wsi (bardzo podobnej do tej tureckiej) i pomimo braku luksusów, mam z tym miejscem wiele wspaniałych wspomnień. Do tego ludzie są tutaj na prawdę mili, ciepli i życzliwi. Takich rzeczy przez dłuższy czas nie da się udawać...

sobota, 15 września 2018

Kurdyjska przygoda – cz. VII Dezorganizacji ciąg dalszy

Podobnie jak podczas „dnia jak nie co dzień” opiszę brak tutejszego planowania, który dotyczy obecnego weekendu. Wczoraj mąż miał wrócić wcześniej z załatwień w mieście, ale zadzwonił, że jedzie zobaczyć transakcję kupna-sprzedaży mieszkania przeprowadzaną przez kuzyna z biura nieruchomości, a później z nim wróci na wieś. Następnie zadzwonił po kilku godzinach, że szwagier weźmie mnie i Małego Księcia do kuzyna i zostaniemy na noc, bo tam nigdy nie byłam, a wkrótce wracamy do Polski. Ja się spokojnie spakowałam, bo przy dziecku, pieluszkowaniu wielorazowym i moich soczewkach, to nie kwestia zabrania tylko piżamy. Szwagier wziął żonę i dziecko, bo też jeszcze nigdy nie byli u kuzynostwa w nowym mieszkaniu. Co ciekawe w „prezencie” przynieśli Colę, a ja na to nieplanowane wcześniej spotkanie miałam tylko 1 nieotworzoną pieczoną soczewicę.
Mieszkanie przepiękne. Urządzone w typowym, pełnym przepychu stylu. Oczywiście z nazarem na ścianie i dywanem w kuchni. Poczęstowali nas zamówionym lahmancunem (taki placek pszenny z warzywami i mielonym mięsem), a potem sobie siedzieliśmy w pokoju pełnym poduszek. Nastała pora spania małego, więc poszłam do innego pokoju, ale kuzyn stwierdził, że tam za gorąco i przegonił rodzinę do ciepłego pokoju, a mnie z powrotem do tego z poduchami. W trakcie przejścia mąż przebąknął, że wracamy na wieś. Ja na to, że „kiedy?”, skoro dziecko już prawie śpi, a przenosząc go do auta na pewno go obudzimy, a rodzina rozsiadła się przed telewizorem i nie zamierzała szybko wychodzić. Ostatecznie zostaliśmy. Okazało się później, że siostra, zarządziła powrót i faktycznie koło 22 pojechali.
Fot. lahmacun

Dziś rano zainicjowałam wyjazd do galerii handlowej, ponieważ chcę kupić tutejszym dzieciom trochę markowych ciuszków. Spakowałam nas, gdyż myślałam, że od razu wrócimy na wieś, bo sklep po drodze, ale mąż stwierdził, że pojedziemy później. Zakupy skończyliśmy ok. 13 w sam raz na drzemkę Małego Księcia i jak zajechaliśmy pod blok, mąż pyta mnie, czy wracamy na wieś. Ja nie rozumiejąc, czy coś rozmawiał z rodziną powiedziałam, że dziecko musi teraz spać i okazało się, że nie ma problemu jeszcze zostać.
Zamówili grillowanego kurczaka. Mały zasnął. Skroiłyśmy warzywa na potrawkę i jak przyszedł kurczak, to nawet zdążyłam zjeść zanim mały się obudził. Później książęta poszli spać i jak mąż się obudził, to z nudów zażyczył sobie powrót i obudził drugiego księciunia.
Na koniec prosiłam Dużego Księcia, żeby dać prezenty dopiero przed wylotem, bo po pierwsze, nie zdążyłam jeszcze wszystkim dzieciom kupić i nie chcę, żeby czuli się zobowiązani do kupowania czegoś nam, bo nie mamy miejsca ani bagażu ani w domu. ;) To oczywiście pierwsze co zrobił, to prawie wręczył piżamkę z ceną! dziecku brata, które akurat przyjechało w odwiedziny. Na szczęście w ostatniej chwili powstrzymałam g,o ale oczywiście wyszłam na tą złą.

środa, 12 września 2018

Kurdyjska przygoda – cz. VI Dzień jak nie co dzień

Kiedyś przeczytałam w biznesowej książce, że narody południowej Azji mają problemu z planowaniem i dotrzymywaniem terminów. Teraz widzę, to dokładnie u mojej rodziny. Dla przykładu opiszę dzisiejszy dzień.
Wczoraj umawiałam się z kuzynem męża, że rano jak będzie jechać do pracy, to się z nim zabierzemy do miasta. Po śniadaniu patrzę, jak do jego auta wsiada teściu z synem i jadą do szpitala, bo się znów źle poczuł. Mąż jak gdyby nigdy nic mówi, że zaraz wybieramy się do miasta ze szwagrem.
Zależało mi na odwiedzeniu dużej galerii handlowej, bo w 1 miejscu jestem w stanie załatwić wiele rzeczy, a Mały Książę ma też rozrywkę w postaci placyku zabaw, jest też wygodne miejsce do nakarmienia dziecka i nie ma problemu z wysokimi schodami jak do niektórych sklepów w centrum. Potrzebuję przed powrotem do Polski kupić trochę prezentów, a z dzieckiem zakupy trwają 2x dłużej.
Mąż był umówiony na 45 min spotkanie w pobliżu tego marketu, więc myślałam, że mnie tam wyrzucą i potem po mnie wrócą, ale nie! Po drodze zawieźliśmy jeszcze wyniki badań do szpitala, bo teściu zapomniał. W szpitalu nie mogliśmy go znaleźć i byliśmy już spóźnieni. Po drodze dowiaduję się, że będziemy czekać na męża, aż skończy i dopiero potem pojedziemy na zakupy. Dobrze, że spakowałam wózek, bo przejechaliśmy się swobodnie do sklepu, w którym dawno nie byłam.
Duży Książę skończył jednak wcześniej i musiał czekać, aż wrócimy. Zamiast do galerii najpierw pojechaliśmy do centrum po niezbędne w domu produkty, potem na bazar i na końcu zjeść kebaba, gdzie spotkaliśmy kuzyna, z którym pierwotnie mieliśmy przyjechać do miasta. Oczywiście na moje prezentowe zakupy, po które się wybrałam nie było już siły, ani miejsca w bagażniku. :D Do tego byliśmy z 2 małych dzieci, upał, pora spania Małego Księcia, więc trzeba było wracać.

Fot. kebap

To nie koniec mistrzowskiego planowania. Jak mały zasnął. Przychodzi do mnie szwagierka pytając, czy można zmienić nazwisko na bilecie lotniczym. Okazało się, że mąż (brat mojego męża) i jej siostra mają dziś lecieć do innej siostry do Stambuły, bo ciężko zachorował jej synek i jednak mama szwagierki zdecydowała się polecieć zamiast swojej młodszej córki. Oczywiście nie dało się zmienić rezerwacji, ale chyba na lotnisko pojechali wszyscy spakowani, jakby się jednak dało.  


środa, 29 sierpnia 2018

Ceny w Turcji

Ten wpis szczególnie może się przydać osobą, które pracują jako rezydenci i którzy w większości są skazani na samodzielne gotowanie. Niestety ceny nie są zbyt atrakcyjne, a jak ktoś chce się zdrowo odżywiać, to nie będzie mu łatwo. Kasz, ciemnego pieczywa, jak kot napłakał i 2x drożej niż w Polsce. Owoce i warzywa też nie powalają. Najgorzej jest z bananami – powyżej 10 TLR za 1 kg... Dość tanio i pysznie wychodzą brzoskwinie i arbuzy, ale ceny się bardzo wahają, jak to w sezonie, więc nie ma sensu dokładnie podawać. Listę pewnie będę aktualizować.

Obecnie lira stoi bardzo nisko ok 70 gr (kiedyś pisałam jak przeliczać walutę), więc jeśli coś kosztuje 100 TRL to tak jakby kosztowało 70 zł. ;)

Pilnujecie się. Nagminnie nie wydaje się tutaj końcówek typu 10 krusz. Nawet nie wiem, czy istnieje 1 krusz, ale ceny z końcówką "99" są bardzo popularne.

Czasem zatrudniające animatorów czy rezydentów firmy wymagają własnej części garderoby (spodnie, spódnica) w danym kolorze, więc przy okazji polecam turecką odzież, ale nie taką bazarową, ale sieciówkową:
LC Waikiki
DeFacto
Koton (tu kupiłam moją suknię ślubną :D )
bo jakość i ceny lepsze niż w Polsce.

Popularne większe sklepy z jedzeniem i nie tylko to Migros i Careffour, a z takich małych Biedronek znam: ŞokBIMA101.

MIGROS 
(w wersji online można sprawdzić na bieżąco ceny)
karta klubowa (na którą jest dużo zniżek) 1,5
wkładki w saszetkach Kotex 60szt. 10,90
podpaski Orchid (Always) duża paczka 9.90
patyczki do uszu 200szt. 2,5
chusteczki zgrzewka 6,45
proszek OMO 8kg 39,90
proszek dla dziec 1,5kg 29,90
przekąska palona ciecierzyca 200g 4,75
orzeszki ziemne 200g 3,75
pieczywo WASA 275 g 9,90
woda kolońska w spreju 150ml 3,75
siemię lniane 500g 7,95
mąka pszenna BIO 1kg 4,75
jogurt 150g 1,65
masło 250g 8,5
olej kokosowy 300ml 25,95
kasza gryczana 500g 11,50
woda 5l 2,95
ryż brązowy [Kepekli Pirin] 1kg 7,75

BIM
chałwa 5,75
słonecznik większa paczka 2,98
orzeszki 180g 2,25

Carrefour
pieprz 7,9
woda 3,8, 2,8
ayran 0,7
masło 7,95
miód 28,90

Gratis – kosmetyki
Szampon 1000ml 7,70
Mydło oliwkowe Defne 170g 2,70
czarna maska – peel off 2 saszetki 2,95
pieczywko wasa z masą jogurtową 3,95
maszynki venus breez 4szt 39.90
krem do nóg 200ml 7,95
wkładki bez saszetek Molped 60 szt 8.05


Fot. galeria handlowa AVM

wtorek, 28 sierpnia 2018

Księżniczka 12 - Czarna Mamba

Historia Księżniczki Beaty zaczęła się rok przed moim przylotem. To był jej pierwszy sezon w Turcji i pierwszy animator-szef, który ją odebrał spod recepcji wziął ją na celownik: „She will be mine”. To nic, że miał narzeczoną Niemkę, z którą potrzebował się hajtnąć, żeby móc wrócić do Niemiec, bo tęsknił za matką, a stracił możliwość legalnego pobytu za granicą.
Beata przy odpowiedniej charakteryzacji, a zna się na tym po kursie makijażu, wygląda jak Turczynka. Ma też dobry gust jeżeli chodzi o ubiór. W każdym sezonie nie mogła opędzić się od adoratorów nie tylko wśród tubylców. Poza tym jest świetnym animatorem, ma dobre podejście do dzieci i dużo talentów m.in. plastyczny, muzyczny, taneczny. Oprócz pracy w mini klubie występowała w wieczornych show i prowadziła fitness latino dance. Taka dziewczyna do tańca i do różańca. ;) Dodam tutaj jeszcze, że jak większość animatorów z Polski była po studiach z Turystyki.
Księżniczka miała chłopaka, z którym zerwała i który robił jej potem koło pióra. Ale nie przejmowała się tym tylko cieszyła życiem. Z szefem animatorów można powiedzieć, że miała burzliwy romans. Wszyscy wiedzieli o nich. Mój mąż także ich zapamiętał. Z resztą noszą takie same imiona...
W kolejnym roku przywiozła ze sobą lampkę z podświetlanym wspólnym zdjęciem i masę piosenek, które razem słuchali. Szkoda, że on już był po ślubie z Niemką, o czym ona wiedziała i tylko się dołowała, bo wszystko w hotelu przypominało jej jego. Na moje pytanie dlaczego nie hajtnęła się z nim, co również umożliwiłoby mu spotkania z matką, stwierdziła, że czuła się za młoda na ślub (ona 26 lat, on 34 lata). Ale to dla niego po powrocie do domu zaczęła uczyć się tureckiego, a potem przyjechała do tego samego hotelu.
To nie koniec historii! W naszym wspólnym sezonie po opłakiwaniu byłego szefa (który jeszcze wiele razy pisał jej, że jest miłością jego życia) najpierw przespała się z naszym wtedy już byłym szefem animacji, a następnie zaczęła spotykać się z tatuażystą. Pech chciał, że on najpierw wzdychał do mnie, bo ja taka ułożona, spokojna, skromna, długowłosa, idealna kandydatka na żonę muzułmanina. Raz pojechaliśmy w kilka osób na plażę i widziałam, jak się obściskiwali, ale potem Księżniczka wybrała się na disco z dwoma przystojnymi rozwodnikami z Polski, z których dziećmi ja zostałam w hotelu jako baby sitter. W międzyczasie ja zerwałam z moim narzeczonym, a tatuażysta nalegał na spotkanie twierdząc, że się już nie spotyka z Beatą. Ja głupia nie zapytałam jej wiedząc o dyskotece i rzekomym seksie z jednym z tatuśków (tak mi się wygadali, jak odbierali dzieci spod mojej opieki), a że mi się nudziło i chciałam przejechać się na motorze, zgodziłam się na tę randkę. Randewu okazało się katastrofą. W planach miałam pogadać z nim o tym, że pasują do siebie z Księżniczką i żeby jeszcze raz spróbowali, a ten miał ochotę na coś zgoła innego. Po nieudanych próbach, odwiózł mnie do hotelu. Pech chciał, że widziała nas pod sklepem wspólna znajoma i doniosła Beacie. Ja próbowałam jej wytłumaczyć, że on nawet nie jest w moim typie, ale ona była zaślepiona. Zamiast na niego, obraziła się na mnie. A przecież zwłaszcza na początku związku takie oszustwa nie wróżą nic dobrego. Później w ramach rewanżu wrzuciła mnie do basenu, bo widziała, że tego bardzo nie lubię. Teraz mamy dobry kontakt. Chciała nawet zostać chrzestną Małego Księcia, ale niestety mieszkamy za daleko od siebie, bez dobrego połączenia komunikacyjnego. ;)
Po skończonym kontrakcie z biurem podróży księżniczka została w hotelu pracując za darmo w zamian za nocleg i wyżywienie. Animacja zakończyła się w listopadzie i Księżniczka wróciła do Polski. Po sylwestrze przyleciała znów do tatuażysty. Później na chwilę znów wpadła do Polski w sprawach służbowych i kiedy w międzyczasie zrobiłyśmy sobie w Polsce mini spotkanie animacyjne, opowiadała, że dziwnie się czuła jak odbierał ją z lotniska i pojechali zamieszkać u niego. Poznała jego dużą rodzinę, matkę i ciotki w chustach, ale na tyle postępowe, że nie chciały być całowane po rękach. Tata zresztą pracował trochę w Niemczech, więc mogła się z nim trochę dogadać.
Zaczęła się szara codzienność. Trzeba było znaleźć pracę. Sezon powoli się rozpoczynał i akurat w hotelu Weroniki potrzebowali Guest Relation, a ona już nie chciała tam wracać, bo jej książę znalazł pracę na Cyprze. Hotel był oddalony około 15 km od mieszkania, ale to normalne odległości i był służbowy transport, więc Beata rozpoczęła tam swoją przygodę w nowym zawodzie. A później do jej teamu dołączył mój mąż.
Księżniczka wytrzymała jeszcze parę miesięcy z księciem. Rozstali się mniej więcej, gdy zaczęłam sezon. Coraz więcej się kłócili. On wychodził wieczorami, zostawiał ją samą, zakazywał spotkań z Polonią. Miarka się przebrała i po kolejnej awanturze dzięki pomocy koleżanki z służbowym samochodem wyprowadziła się wreszcie od niego do pracowniczego lojmana. Książę przyjechał nawet do hotelu odebrać telefon, który dał jej w prezencie i nazwał ją przy szefowej złodziejką... Potem wydzwaniał do mojego Księcia, żeby namówił Księżniczkę do powrotu, bo bardzo ją kocha.
W hotelu, jak już była wolna, szef restauracji zaczął do niej wzdychać i męczyć nas, żebyśmy przekonali ją do niego. Miał marne szanse, za słabo znał angielski, był zbyt ułożony, do tego miał za mało mięśni i zero tatuaży. ;) Wiek nawet by nie przeszkadzał, chociaż mając 34 lata wyglądał na o 10 więcej. Do tego Księżniczka zaczęła kręcić z DJem, który miał odpowiednią masę mięśniową. Niestety był skrajnym muzułmaninem. Niby w ramazan zajadał po kryjomy co Księżniczka mu przynosiła przed zachodem słońca, ale gdy wróciła do Polski zaczęło się już tak psuć między nimi, że powiedział, że nigdy nie pozwoliłby ochrzcić dziecka ani nie przekroczyłby progu kościoła. Przestali rozmawiać, a Beata zaczęła spotykać się z Polakami i jak na razie tak pozostało. :)






środa, 22 sierpnia 2018

Książę 2 - kasanowa

Oto seria przygód księcia kelnera kasanowy, któremu pomagałam ze zrozumieniem na Fb, co jego kochanki miały na myśli. Jedną z nich była około 35-letnia Estonka z 2 dzieci (prawdopodobnie po rozwodzie). Kasanowa miał wtedy niespełna 22 lata, ale jako manager, w eleganckiej koszuli z długim rękawem (a nie jakimś tam firmowym polo) prezentował się bardzo poważnie (jak poznałam go pół roku później, to myślałam, że jesteśmy w podobnym wieku). Książę i Estonka po dużej ilości alkoholu uprawiali sex bez zabezpieczenia (edukacja sexualną w Turcji jest na takim poziomie, że niektórzy myślał, że w „starszym” wieku nie można już mieć dzieci). Zaraz po jej odlocie poznał 18-letnią Niemkę, która przyleciała na wakacje z mamą, a po jakimś czasie wróciła sama do niego i tydzień mieszkali sobie w wynajętym apartamencie. Młoda na szczęście brała tabletki. W międzyczasie odezwała się Estonka, że chce przylecieć ponownie do kasanowy. On jej na to, że ma już kogoś i kontakt się urwał, ale to nie koniec historii. Jak Niemka wróciła do siebie, to książę jej się znudził (w końcu niewiele umiał mówić wtedy po angielsku, a ileż można w kółko słuchać „I love you” ;p) i wróciła do swojego ex-chłopaka. Jej mama bardzo polubiła księcia i do niego zadzwoniła, bo umiała trochę po turecku (miała drugiego męża Turka) i mu opowiedziała, co się stało. Duma kasanowy została urażona i zablokował Niemkę na Fb. A potem zaczął podbijać do animatorki w hotelu.
Pewnego dnia dostał wiadomość od koleżanki Estonki. Pomogłam mu w jej zrozumieniu – najprawdopodobniej jego kochanka była z nim w ciąży i poroniła to dziecko. Gdy napisaliśmy do Estonki, ona tylko odpowiedziała, że kasanowa jest nieodpowiedzialny. Za rok odezwała się stęskniona Niemka. Odnalazła na Fb kuzyna księcia i napisała mu, że zrozumiała jaki popełniła błąd i chce do niego wrócić. Znów pomogłam w tłumaczeniu, spławiając napaloną dziewczynę. Księżniczki opamiętajcie się! ;)

Fot. Widok ze skarpy na jezioro

wtorek, 21 sierpnia 2018

Kurdyjska przygoda – cz. V Co mi się przydało?

Niewiele rzeczy okazało się na miejscu zbędnych, o brakach pisałam wcześniej, a tutaj może ktoś skorzysta z nietypowych propozycji szczególnie pod kątem dziecka:
- tran – nie podaję firmy, trzeba dobrze wybrać, bo można dziecku zrobić większa krzywdę ze względu na zanieczyszczenie wód morskich, ale jak na miejscu nie mam pewności co do ryb, to cieszę się, że ma skąd czerpać DHA;
- kasze, przyprawy – szczególnie przydały się zanim wybrałam się pierwszy raz do sklepu, bo mąż nie wiedziałby co kupić, a niektórych rzeczy do tej pory nie znalazłam w markecie (np. liść laurowy), do tego wydaje mi się, że jest drożej;
- maść majerankowa na katar – bardzo się sprawdziła, bo przy klimie i dywanach lubi coś z noska kapnąć;
- torby ekologiczne – chociaż trochę można zminimalizować użycie plastiku w tym kraju, do tego pakowne i wygodne do zawieszenia na rączkach wózka;
- pieluszki wielorazowe - strzał w dziesiątkę w tym klimacie, szybko schną, a pupka nie odparza się;
- nosidło – przydało się na lotnisku, tutaj stanowi rozrywkę i umożliwia użycie rąk przy jednoczesnym okiełznaniu malucha;
- woda utleniona – niestety już mi się skończyła i nie znalazłam tutaj (nad morze była) w 2 aptekach, a używam do płukania zębów i w razie kataru przydaje się do czyszczenia uszu (2 kropelki na 10 min do ucha);
- masa ebooków – książki są za ciężkie, a tutaj czasem nie ma naprawdę co robić;
- „spinka grzebyk” - mam dość długie włosy i od kucyka jest mi gorąco, warkocz się rozplątuje, a tę spinką szybko mogę ogarnąć włosy i nie boli mnie głowa od ich ciężaru, niestety nie wygląda to zbyt okazale, ale jest wygodne.

Fot. baklawa

niedziela, 19 sierpnia 2018

Księżniczka 11 - Fotomodelka

Czas powrócić do mojego sezonu sprzed 3 lat. Część historii z tego okresu dotyczących zagranicznych koleżanek już opisałam wcześniej. Teraz zajmę się polskimi Księżniczkami. Nie różnimy się wiele od naszych rówieśniczek zza granicy.
Ania była moją współlokatorką i współpracownicą. Młodsza ode mnie, niższa, blondynka z dużym biustem. Silny charakter, wiedziała czego chce. Mimo wielu różnic, które nas dzieliły dobrze ją wspominam.
Pracę zaczęła około 2tygodnie przede mną. Na miejscu zastała animatorów, którzy już wcześniej przybyli z innych firm i przygotowywali się do otwarcia sezonu. Przeraziła się jak przydzielili nam zagrzybiały mini klub i zabrała do sprzątania. Później okazało się, że inne klubiki są w gorszym stanie, więc nie narzekałyśmy. ;)
Na początku niewiele się działo i było mało dzieci, więc animowała wspólnie z niemieckim animatorem tureckiego pochodzenia. Jego podchody polegały na tym, że ostrzegał ją przed „turkish style” i że dla jej dobra będzie tutaj jej „mężem”. Księżniczka Ania to raczej typ kumpeli z luźnym podejściem do seksu, ale nie potrzebuje zbędnych komplementów i ponieważ nie była zainteresowana księciem od razu ucięła te zaloty, ale nadal trzymali się razem. Wkrótce, zanim zdążyłam go poznać animator zmienił hotel, stwierdzając, że nasz menadżer do niczego się nie nadaje i faktycznie miał rację, bo go później nam zmienili.
Przylatując Księżniczka miała chłopaka, z którym mieszkała w Polsce. Nawet ją odwiedził i poznałam go. Sympatyczny gość. Niestety po jego odlocie zaczęło się między nimi źle dziać. Będąc razem wydawali się szczęśliwi. Kupił jej w prezencie piękne szpilki. Później powiedziała mi, że jak daje się komuś buty to ta osoba odejdzie. Twierdziła, że nie pasują do siebie, bo dołuję ją, zamiast rozwijać, więc w końcu zerwali ze sobą.
Animator inżynier, o którym wcześniej pisałam zaczął się wokół niej kręcić, pisać miłosne listy, łapać za rękę na spacerze, ale nie traktowała go poważnie nazywając „pijusem”, bo za kołnierz nie wylewał i mimo jego wielkich starań nic z tego nie wyszło.
Wydawało się, że przeżyje ten sezon bez sercowych przygód, ale przed samym wyjazdem zaczęła spotykać się z fotografem z Azerbejdżanu, który studiował w Rosji. On kiepsko mówił po angielsku, ona średnio po rosyjsku, ale na początku związku to nie przeszkadza. Naprawdę pasowali do siebie. Akcja na tyle się rozwinęła, że już nawet przedstawił ją swojej rodzinie przez Skype. Mówiła, że mama była w chuście, ale odebrali ją pozytywnie.
Niestety po powrocie do Polski zaczęło się między nimi psuć. Ona planowała, gdzie za granicą mogliby razem mieszkać i pracować, on chyba przeraził się zmianami, wrócił do swojego kraju i chyba nawet w końcu do ex-dziewczyny. Po ich związku pozostały piękne zdjęcia i romantyczny film.
W kolejnym sezonie znów zdecydowała się na Turcję, jak stwierdziła „dla zmiany wspomnień”. Zaczęła spotykać się z barmanem, ale ten pod koniec sezonu, jak już było wiadomo, że wyjeżdża, zaczął ją olewać. Wyjazd skończył się problemami zdrowotnymi i na razie nie animuje za granicą.



czwartek, 16 sierpnia 2018

Książę 1 - inżynier

Zabrałam się za historię mojej Księżniczki współlokatorki, ale stwierdziłam, że muszę przygotować odpowiedni wstęp, aby się nie powtarzać. Dlatego powstanie osobny cykl opowieść o książętach, gdyż będzie występować w nich wiele księżniczek. Do dzieła!
Książę inżynier był pierwszym animatorem, którego poznałam zaraz po przyjeździe. Moja zdolna firma nie poinformowała młodego niedoświadczonego rezydenta, co ma ze mną zrobić po odbiorze z lotniska, a ponieważ to był mój pierwszy sezon, to też nie wiedziałam jaka jest procedura, a niestety za dużo wiedziałam o mojej przyszłej pracy od koordynatora, więc powiedziałam rezydentowi, w którym hotelu mam animować i jak tam zajechaliśmy z turystami, to wysiadłam. Rezydent był bardzo dobrze przeszkolony, przedstawił różne przydatne ciekawostki i opisy miejsc do zwiedzenia. To był jego pierwszy transfer i szew ani koledzy po fachu nie powiedzieli mu, że wszystkich przyszłych pracowników odstawia się najpierw do ogólnego lojmana. Całe szczęście, że nie trafiłam tam od razu, bo pierwsze wrażenie jest bardzo ważne, a warunki mieszkaniowe rezydentów były okropne! Grzyb, brud, ciasnota, w której niestety musiałam później spędzić jedną noc, ale towarzystwo rezydentów było doborowe!
To nie koniec moich przygód w tej historii księcia. W hotelu oczywiście nie byłam zameldowana (pracownicy mają zazwyczaj osobny sektor czy nawet budynek), a recepcja nie zrozumiała, że „entertainer” to to samo coanimasyon” i jak już wszystkich turystów zakwaterowała długo szukali mojego pokoju. Dopiero dogadaliśmy się, jak powiedziałam, że będę tutaj pracować z dziećmi. Wtedy (około północy) zadzwonili po księcia i przyszedł po mnie jak gdyby nigdy nic. Wysoki i przystojny, w eleganckiej koszuli, z przyjemnym, ale niestety lekko niepełnym uśmiechem. Władał perfekcyjną angielszczyzną, później okazało się, że również biegle mówił po francusku. Pamiętam, jak zdziwiłam się, że wiedział do kogo podejść, bo siedziałam kawałek od recepcji, ale też chyba nie było o tej porze nikogo z tyloma walizami w pobliżu. Jak na tyle wrażeń jednego dnia i moje nieużywanie angielskiego od dłuższego czasu, gawędziło nam się swobodnie. Odstawił mnie do mojej zaspanej współlokatorki i „zarzucił sieci”. ;)
Zaczęło się od niewinnych komplementów o zgrabnych nogach i długiej szyi (faktycznie Turczynki miewają krótsze) oraz wspólnym zainteresowaniu filmami. Jako informatyk z wykształcenia nie wyobrażałam sobie 5 miesięcy bez laptopa, do tego smartfony wtedy nie były jeszcze takie wygodne w użytkowaniu, więc miałam też trochę filmów bez dubbingu przy sobie. Zaproponował wspólne oglądanie jakiegoś horroru, a ja naiwna w to uwierzyłam. Kiedy zaczął się do mnie dobierać nadal nie wiedziałam, co jest grane. Ale trzeba przyznać, że wyszliśmy z tej niezręcznej sytuacji dość zręcznie, chociaż potem opowiadał, że jestem oziębła, ale jakoś musiał uratować swój honor wśród kolegów.
Przy okazji wspólnego „oglądania” filmów (tak, było więcej prób, bo naprawdę do polubiłam, a do tego był jedyną osobą na podobnym poziomie intelektualnym) zwierzył mi się ze swojej historii życia. Urodził się i wychowywał w Macedonii. W wieku ok. 5 lat musiał uciekać do Turcji - ojczyzny rodziców z powodu wojny domowej. Z tamtego okresu pamięta tylko, jak się liczy do 10ciu po macedońsku (trochę podobnie do polskiego). Zaraz po studiach inżynierskich rozpoczął pracę w firmie projektującej instalacje w budynkach, ale nie była to jego pasja. Powrócił do poprzedniej sezonowej pracy – animatora w Bodrum (dziwne, że tak piękne miejsca nazwano „Piwnica”) – kurorcie szczególnie upodobanym przez Francuzów. Wcześniejsze korepetycje i stały kontakt z obcokrajowcami sprawiły, że zaczął biegle władać francuskim. Osiągnął naprawdę dużo w branży. Sporo przed 30stką zarządzał profesjonalnym teamem i organizował złożone show. Niestety z powodów osobistych stoczył się prawie na samo dno.
Ojciec parał się polityką, matka zajmowała się domem, mieli jeszcze jedno dziecko – młodszą córkę. Syn hulał na animacji, a ojciec znęcał się psychicznie nad matką, która z tych nerwów nabawiła się raka piersi. Kiedy syn na tyle wytrzeźwiał, aby pojechać odwiedzić wreszcie chorą rodzicielkę, ta już umierała w szpitalu. Zdążył jeszcze spojrzeć na jej zniekształcone chemioterapią oblicze i pożegnać się. Ta tragedia wybiła na jego psychice duże piętno przypieczętowane wytatuowanym na przedramieniu „Annem” (Moja mama).
Myślę, że z powodu utraty matki dość młodo ożenił się z pół japonką pół amerykanką, której rodzice byli dyplomatami. Dziewczyna biegle mówiła po angielsku, japońsku, francusku i uczyła się tureckiego, ponieważ zaczęła pracę jako rezydentka w Turcji i tam w hotelu poznała się z inżynierem animatorem, który zachwycił się jej egzotyczną urodą. Księżniczka bardzo długo opierała się jego wdziękom, ponieważ jak sama mu mówiła, wie że Turcy nie potrafią dochować wierności. Ale w końcu uległa i pobrali się, a po sezonie zamieszkali w Belgii. Małżeństwo długo nie przetrwało. Zaczęło się niewinnie w kolejne wakacje. Praca animatora to ciągły kontakt z kobietami, nocne discotour, późne wracanie do domu, nietrzeźwym i z ogromnym misiem ze stacji benzynowej na przeprosiny. Długo mu wybaczała, aż pewnego razu odezwała się do niej na Facebooku jego kochanka i wszystko się wydało. Rozwiedli się, a on to naprawdę bardzo przeżył i wiem, że do tej pory kocha swoją ex-żonę, bo opowiadając mi tę historię płakał i mówił, że mama polubiłaby „jego” pół Japonkę. Do tego uważa, że nie był jej godzien, że to bardzo mądra i wartościowa kobieta. Nadal mają jakiś kontakt i cieszy się, że ułożyła sobie życie.

Fot. Misie na stacji benzynowej

Przypomina mi to taką opowiastkę o skorpionie i żabie. Skorpion musi przedostać się na ląd, bo utonie na swojej wysepce, gdyż woda przybiera z powodu ulewy i prosi żabę o transport na grzbiecie. Żaba mówi, że przecież ją może ukąsić, ale skorpion zaprzecza i nalega, więc żaba ulega. Po środku trasy skorpion wbija kolec z jadem w plecy żaby. Płaz ostatnim tchnieniem pyta: „coś, ty zrobił, teraz razem zginiemy!?”, a skorupiak na to „nie mogę nić poradzić, już taką mam naturę”.
W kolejnych historiach przekonacie się, że nie ma znaczenia czy to Turek, Kurd, Azerb, czy jest wykształcony, czy skończył tylko podstawówkę, czy jest ateistą, muzułmaninem czy alwei, czy jest animatorem, kelnerem czy kierowcą autobusu – wszyscy są podrywaczami. Nie wiem, czy to z powodu ciepła, burzy hormonów i feromonów, czy turystka to jedyna szansa na wyrwanie się z tego zapyziałego kraju, a do tego wiele kobiet przylatuje faktycznie w jednym celu. Do tego lokalne kobiety są zazwyczaj szczelnie odziane i nie ma tutaj na każdym rogu bilbordów z półnagimi modelkami. Co do kierowców autobusów wtrącę jeszcze, że co sezon słyszałam historie o wywożeniu w nocy rezydentek poza trasę po odstawieniu turystów. Ratowały się dzwoniąc do szefa, ale sam fakt mrozi krew w żyłach.
Wracam do głównego wątku. Inżynier popadł w alkoholizm, co nie przeszkadzało mu zaliczać setek księżniczek. Ostatni poważny związek był z turecką Niemką dentystką, ale nie przetrwał na tyle, żeby dorobił się straconego przez zły tryb życia zęba.
W moim sezonie nie widziałam, żeby miał aż takie powodzenie. Praktycznie co wieczór pożyczał laptopa, żeby oglądać porno strony. Do mnie startował, bo stwierdził, że dzieli nas niewielka różnica wieku, ale nie przeszkadzało mu w tym samym czasie pisać do mojej o 10 lat młodszej od niego współlokatorki listy miłosne, jakoby byli stworzeni dla siebie, bo podobni charakterami. Wcześniej przespał się z jedną z naszych niemieckich animatorek i potem rozpowiadał, że jest jak kłoda. Później dodawał, że nienawidzi niemieckich animatorek, szczególnie najmłodszej, a na zakończenie sezonu, kiedy ze starego teamu został tylko on i ona (16 lat młodsza), zaczęli ze sobą kręcić. Ten związek śledziłam już z Polski na Fb. Na szczęście po powrocie do kraju młoda Księżniczka szybko się otrząsnęła i wszystko wróciło do normy.
Rozmawiałam kiedyś na luzie z moją koleżanką psycholog, która też pracowała podczas studiów za granicą i mówiła mi, że taki mechanizm jest normalny. Z dala o rodzin, znajomych, w innych warunkach kulturalnych i klimatycznych, puszczają hamulce, a potem wraca się do codzienności i jest otrzeźwienie.
Na zakończenie dodam, że inżyniera spotkałam jeszcze w kolejnym sezonie, bo jego kolego – menadżer animacji zlitował się i dał mu pracę w hotelu, gdzie był mój mąż. Przywitaliśmy się jak starzy, dobrzy znajomi. Dalej był przystojny, ale jakby przygaszony i wyglądał starzej. Niestety długo nie zabawił publiczności. Przyłapano go na kradzieży pieniędzy ze sprzedaży losów Bingo. No cóż, alkohol sporo kosztuje w Turcji. Ostatnio wysłał mi znów zaproszenie na Fb z nowego konta ze smutnym profilowym zdjęciem. Ciekawe jest to, że ciągle zmienia profile, czyżby ukrywał się przed zdradzanymi kochankami? Nie przyjęłam go do znajomych, bo mój mąż to zazdrośnik i nie rozumie, że tak naprawdę dzięki inżynierowi jesteśmy małżeństwem, ale o tym w innym wpisie. ;)

niedziela, 12 sierpnia 2018

Kurdyjska przygoda – cz. IV Za co kocham to miejsce?

Zaczęłam od tego, czego brak mi doskwiera, więc teraz wypiszę, dlaczego tutaj wytrzymuję.
Nie chcę się zajmować banałami typu słońce i ciepło:

- widoki – wychodzę poza zabudowania i mam zapierające dech w piersiach pasma górskie, zachody słońca, łany zboża i tytoniu;
- robienie prawie wszystkiego na podłodze – śpimy na materacach, jemy na rozłożonym na podłodze obrusie, nawet w kuchni jest dywan, żeby miękko przygotowywać potrawy siedząc po turecku, deski do prasowania brak, przecież wystarczy rozłożyć na podłodze ręcznik itd.;
- jedzenie – szczególnie chałwa i baklawa, świeże i słodkie owoce, ale też inny smak kebabów, chleba, bulguru, bakłażany z ogródka i jasnozielone ogórki, ayran;
- gościnność – praktycznie co wieczór spotykają się ludzie pod domem i popijając herbatkę rozmawiają, nie ma problemów z odwiedzinami, bo każdy siada na podłodze na specjalnych poduchach,więc miejsca dużo, częstuje się tylko herbatą, a szklaneczek pod dostatkiem;
- dużo miejsca do chodzenia dla dziecka – Mały ma gdzie się przemieszać i nie nabroić, bo nie ma tutaj za dużo szafek do otwierania, do tego duży taras, na którym odbywa się większość rytuałów dnia, więc jesteśmy ciągle na świeżym powietrzu, zanim zrobi się na tyle chłodno, żeby zejść na
podwórze.
- pranie schnie w 2h;
- Mały Książę może taplać się w wodzie, a jak się zmoczy, to nie ma problemu z przebieraniem;
- kiczowate piękno – gdzie się da tam jest jakaś ozdoba, kwiat, ornament: butelka z wodą powstrzymująca drzwi przed zatrzaśnięciem pełna sztucznych kwiatów, pralka okryta falbaniastą narzutą, meble z zawijasami, na ścianach domów ptaszki, w galeriach handlowych na podłoga płytki z orientalnym wzorem;
Fot. narzuta na pralkę

- duże opakowania – jak już robić zakupy to: 32 rolki papieru w zgrzewce, 10l wody w butli, 5 kg makarony w worze, 550ml szamponu itp., wszystko jest przewidziane na potrzeby dużych rodzin i nie trzeba jechać do Makro, wystarczy wstąpić do sklepu za rogiem.

Fot. 5kg makaronu i 5l wody



piątek, 3 sierpnia 2018

Kurdyjska przygoda – cz. III Czego tutaj mi brakuje?

Czasem łapię się na tym, że myślę, jak coś by mi się przydało i szkoda, że tego nie wzięłam z Polski lub mam za mało. Zamieszczę tutaj listę z komentarzem, a w innym wpisie zajmę się tym, co najbardziej tutaj lubię. Prawdopodobnie będę rozwijać tę listę w miarę pobytu:
- herbatka z lipy/czarnego bzu – podobno działa przeciwgorączkowo i jak zawiodą zimne okłady, a nie chce się za szybko podawać cudownego syropu z sorbitolem itp., zawsze można spróbować takie ziółka, ale nie zdążyłam ich zakupić i też myślałam, że przecież w takim gorącu, żądna gorączką nam nie grozi (zapomniałam o ząbkowaniu i zatruciach pokarmowych...);
- siemię lniane, płatki owsiane, kasza jaglana, ryż brązowy, olej kokosowy – wieść gminna niesie, że są takie rzeczy tutaj, ale do tej pory na szybkich zakupach nie znalazłam, na szczęście zapasy z Polski się jeszcze nie skończyły;
- słoiczki dla dzieci z mięsem ryby – to dopiero masakra, większość gerberopodobnych produktów składa się z samych owoców (a owoców tutaj cały rok pod dostatkiem), a jeżeli mają coś z mięsem to tylko z kurczakiem. Ogólnie takich rzeczy dziecku nie podaję w Polsce, ale tutaj nie mam zaufania ani wiedzy nt. ryb;
- kosze na segregację, zbieranie odpadków na kompost i wody do podlania ogrodu – często łapię się na tym, że oddzielam plastik od papieru, a potem myślę sobie – „Po co? I tak nie mam, gdzie tego wyrzucić...”, załamuję się jak resztki jedzenia (a jest ich sporo szczególnie z obieranych warzyw) nie są zawsze zbierane jako nawóz do pobliskiego ogródka albo dla kur, a najgorzej jak widzę, że nie zlewa się wody z każdego płukania jedzenia, gdy tutaj jest tak sucho, że bywają ograniczenia w dostawie, samej jest mi trudno coś zdziałać, a mąż twierdzi, że starszych jest trudno przekonać do zmian;
- rzeczy nadające się do zabawy – nie jestem zwolennikiem zbyt wielu zabawek dla dzieci, ale też całkowity brak stymulatorów nie jest dobry dla rozwoju, a ze względu na dużą ilość prezentów w bagażu, nie było wystarczająco miejsca na tego typu rzeczy Małego Księcia i niestety tutejsze dzieci nie mają się też czym podzielić, a rodzina to minimaliści, więc zbędnych garnków, pacek, kubeczków itp. prawie brak, ale znalazł się nieużywany malakser;
- olejek wanilinowy – podobno odstrasza komary, a tutaj nie mogę nigdzie znaleźć;
- gniazdka elektryczne - teściowie mają w pokojach zazwyczaj po 1 gniazdu, więc albo ładuję telefon, albo włączam klimę (jest rozdzielacz, ale nie zawsze chce mi się go szukać i wypinać inne podłączone rzeczy);
- Internet – (powinien być na pierwszym miejscu) na szczęście jak już doładujemy telefon to zasięg jest dobry, ale jego cena budzi zastrzeżenia, do tego Duży Książę myślał, że nie da się dokupić MB przed upływem okresy rozliczeniowego, ale na szczęście okazało się to nieprawdą;
- półka lub stół – często karmię Małego Księcia w różnych pomieszczaniach i jeżeli np. potrzebuję coś donieść do zjedzenia, to muszę najczęściej wziąć ze sobą talerz, bo nie mam go gdzie położyć, żeby dziecko nie dosięgnęło, a z laptopa korzystam trzymając do na walizce...

Fot. drzewo z pistacjami ;)



niedziela, 29 lipca 2018

Kurdyjska przygoda – cz. III Rytuały

Odkąd tu jesteśmy zdążyłam być na weselu w związku ze ślubem i obrzezaniem oraz dowiedzieć się jak przebiegają uroczystości pogrzebowe. Śluby zazwyczaj trwają 2 dni. Rozpoczynają się około 16,  a kończą ok. 23. Czasem te imprezy odbywają się w różnych miejscach (np. I. dzień w miejscowości panny młodej, a II. u pana młodego). W dzień henny panna młoda jest ubrana w kolorową suknię, na drugi dzień w białą. W pierwszy dzień robi się właśnie hennę na dłoniach kobiet (kulkę papki trzyma się w ręce przez jakiś czas), a w drugi nie kojarzę niczego charakterystycznego. W tym roku ponieważ jest głośna muzyka, to przyszłam tylko na chwilę z Małym Księciem. Mój mąż zniknął gdzieś z facetami (w sensie musieli sobie dodać odwagi, żeby nie wstydzić się zatańczyć w kółeczku), a ja po zrobieniu zdjęć i filmików zawinęłam się do domu. 
Byłam już na kilku weselach w różnych miejscach i stwierdzam, że wszędzie wygląda to tak samo: muzyka orkiestry z tymi samymi utworami, bębny, pierwszy taniec po wyjściu z samochodu (para młoda przybywa w trakcie imprezy), tańczenie w wężyku – chyba używają 3 warianty przestawiania nóg, jedzenie (bulgur/ryż, tzatzyki, mięso wołowe, warzywa duszone/fasole, chleb, woda), fajerwerki, strzały z pistoletu, straganiki sprzedające zabawki dla dzieci, rozdawana woda i herbata, zbiórka kasy/złota przy wejściu, obwieszanie złotem państwa młodych przez rodzinę. Najbliżsi ubrani są bardzo elegancko. Szczególnie dziewczyny odziane w długie suknie (bardzo niepraktyczne na ubitej ziemi czy trawie) prezentują się jak księżniczki. 
Do tego stopnia ich sposób weselenia się jest jednakowy, że jak byłam tym razem w ładnym ogrodzie przystosowanym do tego typu imprez, to dopiero gdy zaszło słońce i nie przybyli „młodzi” zapytałam męża co jest grane i okazało się, że ten „düğün” (wesele) odbywa się z okazji obrzezania, a świętujący chłopak ubrany był jak Alladyn (myślałam, że rodzice tak go folklorystycznie ubrali na wesele, jak czasem u nas dzieci są w góralskich strojach). Dziwiłam się też, gdy obsługa przyniosła taki tron do noszenia – jak sobie dadzą radę z 2 dorosłych osób, zwłaszcza, że ostatnio panna młoda ważyła pewnie 2x tyle co ja... Kiedy zrobiło się ciemno okazało się, że na tym tronie kelnerzy przenieśli dookoła placu tego chłopaka z jakąś dziewczynką (pewnie siostrą) w towarzystwie romantycznej muzyki, strzałów z pistoletu, zimnych i sztucznych ogni i korowodu gości. Jeszcze jedną różnicą jest to, że to obrzezaniowe weselenie trwa 1 dzień.
Byłam też pod wrażeniem jakości obsługi, bo kelnerzy dosłownie biegali, żeby rozdystrybuować chyba 500 gościom ciepłe jedzenie. Tutaj też nie było problemu, że siedziałam przy jednym stoliku z mężem i jego kolegą.
Do tej pory na „klepiskowych” imprezach to goście wzajemnie się obsługiwali i mężczyźni jedli pierwsi, bo było za mało miejsca. Pewnie brzmi to oburzająco, ale uzasadnienie jest proste, to faceci noszą te stoły i krzesła, więc się bardziej zmęczą i muszą najeść, żeby potem obsługiwać kobiety i mieć siłę posprzątać, a czemu nie siedzą przy tych stołach z żonami? Żeby nie było problemu, że będzie z jednej strony taka kobieta siedzieć obok obcego mężczyzny, a ten np. może na nią źle spojrzeć i przynieść pecha...
Oni mocno wierzą w takie rzeczy. Jak przyjechaliśmy obsypali nas dookoła solą, dali złote oko proroka, żeby chroniło Małego Księcia właśnie przed złym spojrzeniem, a teściu nas ostrzegał, żebyśmy nie chodzili za bardzo w miejsca publiczne. ;)
Odkąd jestem tutaj dłuższy czas, to rozumiem, dlaczego wszyscy tak z utęsknieniem czekają na wesele, pomimo że wszystkie wyglądają tak samo. To jedyna rozrywka i motywacja do ładnego ubrania się dla lokalnej społeczności. A może też szansa na spotkanie i zatańczenie (oczywiście w wężyku) ze swoją sympatią, co byłoby nie do pomyślenia w innych okolicznościach. Ciekawostką jest to, że książęta i księżniczki jedzą przy długich stołach osobo, ale tańczą obok siebie. ;)



Jeżeli chodzi o rytuały pogrzebowe, to chowa się zmarłego do ziemi (nie ma mowy o spaleniu), dość szybko po zgłoszeniu zgonu, podobno owiniętego w białe bandaże – dokładnie nie wiem, bo ze względu na odległość zostałam w domu, ale mąż też nie był przy pochówku tylko później, ponieważ przez kolejne 5 dni zjeżdża się rodzina i płaczą w domu zmarłego. Podobno biją siebie, żeby się tak umartwić. Mąż twierdzi, że tym razem przyjechało 2000 osób. Trudno mi to potwierdził, bo mój Książę ma czasem skłonności do przesady, ale faktycznie nawet obok nas parkowało sporo osób ze Stambułu czy nawet Francji.
Niestety zmarła osierociła 2 niedorosłych dzieci. Rak staje się tutaj coraz bardziej powszechny. Myślę, że bierne palenie, plastik wyrzucany do ziemi, monotonne jedzenie, chowanie się przed promieniami słonecznymi czyli naturalna witaminą D3 nie są obojętne.
Ze względu na stan zdrowia tej Cioci, siostra wujeczna mojego męża przeniosła ślub o miesiąc wcześniej i ani my ani jej brat nie zdążyliśmy na nim być (lot mieliśmy zaplanowany na 4 dni później, ale nie było już w późniejszy termin wolnej orkiestry), a faktycznie Ciocia zmarła tydzień przed pierwotnie planowaną imprezą, a żałoba trwa tutaj 40 dni. :(
Niedawno zmarł sąsiad. Pierwszy raz słyszałam zawodzenie kobiet i widziałam korowód mężczyzn idących za samochodem z trumną. Dziwne przeżycie. 

sobota, 28 lipca 2018

Kurdyjska przygoda – cz. II Jesteśmy!

Po przylocie trafiły nam się 40st upały, więc nawet ja z moją wysoką temperaturową tolerancją potrzebowałam tygodnia na za-klimatyzowanie się. Duży Książę tęsknił za Polską po 4 dniach, a Mały Książę raczej jeszcze nie wie co to tęsknota i nawet szybko się przestawił.
Na początku wszyscy przychodzili nas zobaczyć, tak jakbyśmy mieli zaraz wracać, a nie siedzieć 3 miesiące. Niby rozumiem, bo nie widzieli mojego męża prawie rok, a dziecka w ogóle, ale wolałabym mieć na początku chwilę wytchnienia, zwłaszcza że Mały Książę musiał przyzwyczaić się do tych „tłumów” i dźwięków dzieci, bo u nas we dworze jest pusto, cicho i spokojnie.
Ja zaliczyłam 9-dniowy internetowy odwyk, z małymi przerwami na pożyczony od szwagierki net, żeby tylko dać znać rodzinie, że żyjemy, ale to chyba za krótko, żeby się odzwyczaić. Za to uczę się oszczędzać MB, bo 8GB internetu kosztuje tutaj 50zł i dzielimy go z siostrą za użyczenie karty SIM, bo w Turcji rejestracja nowej karty jest dość droga. ;)
Zaczęłam czytać zgromadzone kiedyś ebooki, oglądać ściągnięte jeszcze w Polsce webinary, słuchać kursu tureckiego. Przez te upały, kiedy Mały wreszcie zaśnie jestem padnięta i często też się kładę (na polski czas około 22, a wstaję z materaca około 7, czyli prawie z kurami, ale nie myślcie sobie, że śpię 9h... Mały Książę jeszcze lubi sobie podjeść w nocy, do tego przed zaśnięciem czytam, a budzę się wcześnie, bo mamy okno od wschodu, tylko nie ruszam się za bardzo, żeby dziecko jeszcze sobie spokojnie pospało).
Trzy razy udało się nam spać na tarasie. Jak wcześniej pisałam najpierw Małego pogryzły komary, więc przed drugim razem wypróbowałam olejek z drzewa herbacianego (bo nie mam waniliowego), trochę pomogło, ale chyba niedokładnie go nasmarowałam. Spróbowaliśmy spać pod wielką moskitierą, ale było strasznie duszno i mnie użarł komar, jak wyszłam napić się wody... Do tego nikt tu nie słyszał o light pollution i latarnie na podwórku świecą całą noc. Próbowałam zrobić sobie cień, ale nie na wiele się to zdało i czułam się jakbym spała w pochmurny dzień... 
Przenieśliśmy się na powrót ze spaniem do pokoju. Staramy się wyłączać klimę ok. 2 w nocy, a potem otwieramy drzwi i okno (oczywiście z siatką) do 5 rano, kiedy znów trzeba włączyć klimatyzację, ze względu na wschodzące słońce.
Pewnie zastanawiacie się, jak śpi bez klimy rodzina Dużego Księcia. Gdy już zrobi się bardzo gorąco, idą na dach. Niestety z małym dzieckiem bym tam nie poszła, bo nie ma żadnego ogrodzenia, do tego pobudka wraz ze słońcem po 5. ;)
Gdy Mały drzemie w dzień to mam czas na bloga, kontakt z bliskimi. Wymyśliłam dodawanie zdjęć na dysk Google i udostępnianie samego linka znajomym, żeby raz zużyć internet i czas, zamiast każdemu wysyłać to samo. ;)
Rzadko jesteśmy w mieście, bo nie mamy tutaj własnego samochodu, a busem nie jest za wygodnie jechać z dzieckiem, do tego chyba w późniejszych porach, gdy jest już dla nas chłodniej, nie kursują. ;) W akcie desperacji myślałam o taksówce, ale na szczęście znajdzie się czasem jakiś dobry wujek i nas podrzuci.