środa, 26 września 2018

Kurdyjska przygoda – cz. XII Turecka robota

Patrząc na to jak wykańczane są mieszkania, stwierdzam, że Turcy powinni zajmować się tylko gotowaniem.

Piękne wnętrza pełne przepychu i muzealnego artyzmu kryją w sobie masę niedoróbek. Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda solidnie, ale jak już człowiek widział niejedno takie cudo, to zaczyna dostrzegać mankamenty.

Zacznę od początku na podstawie nowiutkiego mieszkania kuzynów.
Przedpokój - oczywiście z jasnym dywanem, który nie jest wystarczająco duży i się ślizga. Drzwi do pomieszczeń domykają się z trudem, a do kuchni w ogóle się nie zamykają.
Kuchnia – też ma jasny dywan, ale nie na całej szerokości, ukryte za drzwiczkami szafek pralka i zmywarka zostają zdradzone przez brak cokołu. To zbyt sprytne, żeby np. zrobić dłuższe drzwiczki...
Toaleta – tutaj w pierwszym pomieszczeniu z umywalką też leży dywanik, ogólnie nie ma się do czego przyczepić. Niestety tureckie kibelki nawet jak mają klapkę i tak czuć, ale wg mnie są bardziej fizjologiczne od europejskich.
Łazienka – w tym mieszkaniu nie mają dywanu w łazience, ale w innym widziałam takie cuda, :D za to europejska muszla klozetowa niezbyt zadbana, ponieważ nie umieją jej dobrze doczyścić.

Pozostałe pokoje to najczęściej:
pokój z poduszkami, na których się siedzi jak przychodzą goście,
pokój telewizyjny z kanapami, gdzie i tak wszyscy siadają na podłodze,
salon z pięknymi meblami jak z wystawy sklepowej, który wygląda na nieużywany,
sypialnia, gdzie wielkie łoże nie ma skrzyni na pościel pod materacem, bo po co tyle śrubek wkręcać, lepiej umieścić ją obok i zmarnować trochę miejsca.

A miejsca pod dostatkiem, bo tureckie mieszkania dla rodzin mają minimum 80mkw. I są dużo tańsze niż w Polsce, ale o trwałości trudno powiedzieć. Tutaj bywają trzęsienia ziemi, więc może dlatego nie przejmują się tak jak u nas. ;)

W wiejskich domach na niedociągnięcia łatwiej przymknąć oko. Ale dlaczego gdy malowali pokoje, zaschnięta farba jest wszędzie? Na wieszaku na ubrania, którego nie zdjęto ani nie zabezpieczono dokładnie, na podłodze i schodach, na zamku, przez co nie można przesunąć zasuwki. A gdy woda zaczęła ciurkiem ciec z dziurki w kranie, wymiana zajęła tydzień, a ja co noc zbierałam 2 garnki wody...

Fot. Salon

wtorek, 25 września 2018

Kurdyjska przygoda – cz. XI Świętowanie

Na wsi gdzie uprawa wyznacza rytm życia dzień świąteczny niewiele różni się od zwykłego. W tym roku miałam okazję pierwszy raz „uczestniczyć” w kilku świętach, które są ruchome.

Fot. Świąteczny sierpień

Najważniejsze i najbardziej znane świętowanie niezabicia Izaak przez Abrahama wiążę się z ubojem kóz. Dzieci cieszą się jakby to była czekolada, a ja powiedziałam, że po powrocie do własnej kuchni przechodzę na kontrolowany wegetarianizm.

Biedna kózka oderwana od stada, przywiązana do drzewa spędziła u nas noc. Dobrze, że ją łaskawie nakarmili i napoili, bo było gorąco. Rano ubili, podzielili mięso i ugotowali zupę, czyli wodę z solą i mięsem (czasem dodają cebulę i zjadają ją potem ze smakiem).
Świętowanie trwa 4 dni, w ciągu których spotyka się rodzina. W pierwszy dzień rozdawali sobie cukierki i życzyli wesołych świąt całując się w policzki. Banki, urzędy, poczta i większe sklepy są pozamykane, więc warto się zorientować przylatując tutaj, kiedy będą utrudnienia.

Oprócz kozy nic specjalnego się tutaj nie gotuje ani piecze, za to niedawno nie wiem z jakiej dokładnie okazji robili zupę z bulguru, ciecierzycy, mleka, orzechów i specjalnego syropu z winogron i potem chodzili między sąsiadami rozdając swój wyrób. Cyganie wykorzystują tę sytuację i zbierają po domach tę zupę. Podobno po godz. 19 się wtedy nic nie je, ale tutaj tego nie przestrzegają.

W międzyczasie było święto polityczne związane z Ataturkiem, podczas którego jeden z sąsiadów wyszedł na dach oddać kilka strzałów w powietrze. Broń ma tutaj każdy w domu i wykorzystuje najczęściej do strzelania na weselach.

Dziś również ubito jedną kózkę i przyjechała najbliższa rodzina (z 20 osób, żeby ją zjeść). W ten sposób wujek dziękował za poprawę stanu zdrowia nowo narodzonego wnuka. Gdy mój mąż szczęśliwie wrócił z wojska, też tak się cieszyli. Tylko czemu kosztem biednych kózek? Przy okazji dodam, że 1 kg takiego mięsa w markecie to ok. 45 TRL, a kiedy zabija się pod domem, to wychodzi ok. 20 TRL/kg. Poza tym to mięso jest naprawdę zdrowe. Taka koza bezstresowo pasie się na łąkach i o ile nie zje plastiku, to raczej nie jest faszerowana żadnymi chemicznymi cudami typu: antybiotyki czy hormony.

Jeżeli chodzi o urodziny, to przy takiej ilości dzieci nie specjalnie się tym nikt przejmuje, chociaż zaraz po naszym przylocie zrobiono małą imprezkę córkom brata, które urodziły się w podobnym czasie. A na roczek córki drugiego brata zamówiono tort ze zdjęciem dziecka i przyszła najbliższa rodzina – czyli podobnie jak u nas.  

Fot. Urodzinki

poniedziałek, 24 września 2018

Kurdyjska przygoda – cz. X Moda

Turcja słynie z tekstyliów. Pamiętam jak moje babcie oprócz dywanów przywoziły mi tureckie dresiki. Do tej pory większość ubrań produkowana jest na miejscu. Ale nie chcę rozpisywać się na temat bazarów ani podróbek, tylko skupię się na codziennej modzie.

Jak pisałam wcześniej kobiety alewi nie noszą chust ani burek itp., ale starsze pani zakrywają siwiznę, odrosty i nieuczesanie chustkami, tak jak niektóre babcie u nas na wsiach. Jednak w razie niezałożenia chustki nikt nie czuje się zbulwersowany.
Na wsi nastolatki i młode kobiety noszą podkoszulki i specjalne szerokie spodnie, albo takie sindbadowe. Ponieważ w długich spódnicach można spotkać Cyganki i muzułmanki, to źle się tu kojarzą. Bezrękawniki i dżinsy zarezerwowane są na wycieczkę do miasta. Z resztą mężczyźni nie zakładają też nic krótkiego na wsi, chyba że ktoś młody wraca z bardziej cywilizowanego zakątka i nie patrząc na opinie innych ubiera rybaczki. Starsi panowie chodzą bardzo elegancko odziani. Obowiązkowo koszula z długim rękawem, kamizelka i materiałowe spodnie z krokiem w kolanie.
Jeżeli chodzi o dzieci to jest większy luz. Widziałam małe dziewczynki w ślicznych, wzorzystych materiałowych spodniach a'la sindbady, ale też w krótkich dżinsowych szortach. Chłopaki biegają w podkoszulkach i krótkich spodenkach. Kolorowo i bajkowo. Prawie jak u nas. A do szkoły dzieci chodzą w uniformach.
Z butami nie ma problemu. Klapki, japonki, sandały do wybory do koloru oraz eleganckich butów pod dostatkiem w przystępnych cenach i atrakcyjnych wzorach.

Tutaj można zaopatrzyć się w piękne, długie suknie w przystępnych cenach – bo popyt duży. Na każdą okazję typu zaręczyny, 2dniowy ślub, obrzezanie najbliższa rodzina (a szczególnie kobiety) stroją się jak księżniczki. Zdarza się, że towarzyszący im mężczyzna zakłada dżinsy i koszulkę polo, ale jak musi być elegancki, to jest najczęściej w koszuli, kamizelce i spodniach od garnituru. Za to dziewczynki wyglądają jak na wyborach amerykańskich małych miss. Chłopaki pewnie z racji charakteru rzadziej są w garniturkach i jak zakładałam Małemu Księciu koszulę na wesela, to Duży Książę krzywił się, że to nie w ich stylu. Raz nawet mały wylał na siebie wodę i musiałam przebrać go w t-shirt, z czego mój mąż bardzo się cieszył. :D

Przy okazji ostrzegam przed bazarowymi ciuszkami dla dzieci. Zdarza się, że zrobione są z kiepskiej, źle przepuszczającej powietrze bawełny i bardzo farbują. Bezwzględnie trzeba je wyprać przed użyciem i to ze 2 razy. Ale ubranka z sieciówek mają bardzo dobrą jakość, krój, materiał i wzory. Do tego są przystępne cenowo.

Ogólnie bardzo podoba mi się ich styl ubierania. Wbrew pozorom nie jest kiczowaty, ale elegancki. Dziewczyny potrafią się też wymalować i uczesać.


Fot. Sieciówka DeFacto

niedziela, 23 września 2018

Kurdyjska przygoda – cz. IX Dziwne zwyczaje

Jedną z przestróg przed mieszanymi związkami z książętami są różnice kulturowe. Czy faktycznie tak wiele się różnimy? Zobaczmy:

- Pierwsze, o co każdy pyta, to traktowanie kobiet. Jak pisałam wcześniej wyznawczynie alewi nie noszą chust, ani nie muszą zakrywać się od szyi po kostki. Ogólnie rzecz biorąc życie tutaj przypomina mi wczesne lata 90te z odrobiną nowoczesnych technologii. Na wsi faceci są od myślenia i ciężkich prac fizycznych, a kobity od robót domowych i wsparcia na roli. W mieście sytuacja wygląda nieco inaczej, bo kobiety pracują w bankach, sklepach, urzędach. Obalam też stereotyp, jakoby mężczyźni nie zajmowali się swoimi małymi dziećmi. Noszą, karmią, bawią się. Brat męża, jako że nie ma pracy, siedzi z 2 letnią córką, sprząta, gotuje (i to pysznie), a żona pracuje w szpitalu jako pielęgniarka. Jedynie, faktycznie w pierwszej kolejności myśli się o tym, żeby to mężczyzna (ale ten starszy) miał gdzie usiąść jako pierwszy. Ale np. moja młoda szwagierka jest bardzo pyskata i buntuje się, gdy ciągle coś od niej chcą. Do tego jest zła na śluby między rodziną, bo ma po 4 palce u stóp. Poza tym nie krępuje się pogadać o okresie, a wydaje mi się, że w jej wieku był to dla mnie temat tabu, więc mam tutaj do czynienia z postępowymi dziewczynami. ;)
- Całowanie w rękę nie tylko kobiet. Ten zwyczaj mnie najbardziej śmieszy i przypomina starodawne czasy, o których czytałam w książkach. Najczęściej całuje się dłoń starszych osób i przykłada ją potem do czoła. Ja się wyłamuję z tego zwyczaju, ale można na tym zyskać, bo w święta powinno się dostać po tym kasę. ;) Do tego jeżeli chodzi o powitania, to zazwyczaj całuje się 2 razy w policzki i przytula 2 razy na skos. Nawet faceci, którzy żyją w dobrych relacjach witają się przykładając sobie boki czół do siebie też 2 razy.
- Całowanie w policzek cudzych dzieci. U nas też to się zdarza, ale tutaj to jest nagminne. Myślałam, że może dlatego, że większość osób jest jakoś spokrewniona i żyją w bliskich relacjach, ale koleżanka wysłała mi turecki plakat z małym wyszminkowanym dzieckiem z hasłem „Nie całuj mnie!”. Mnie to bardzo denerwuje i potem myję buzię Małego Księcia. Do tego często szczypie się pieszczotliwie dzieci w policzek, czasem nawet mocno.
- Mało dbają o higienę. Niestety muszę to napisać i nie dotyczy to tylko wsi, chociaż wiem, że w polskich wioska jest podobnie (koleżanka jak się przeprowadziła poza miasto, to się zdziwiła, że tylko w soboty wieczorem są problemy z dostępnością wody). Jak pracowałam w hotelu, to niektórzy tureccy animatorzy mając dostęp do darmowej wody, środków czystości i pralki potrafili się długo nie myć i nie prać i niestety od nich śmierdziało. Oczywiście to nie reguła (mój mąż się wyłamał – nawet rzucił raz pracę, bo współpracownicy się nie myli), ale od czegoś się wzięło, że „turkish shower” to spryskiwanie się z góry do dołu perfumami zamiast wodą z mydłem. Z drugiej zaś strony przy odwiedzinach zawsze udostępniają wodę kolońską do obmycia dłoni. Żeby usprawiedliwić wieś dodam, że zdarzały się tutaj przerwy w dostępie wody. Teraz jest z tym lepiej, ale stare nawyki ciężko zmienić. ;)
- Wiadro zamiast prysznica. Jak już jestem przy temacie mycia, to ciekawe jest, że mając nowoczesną łazienkę, nadal jak za dawnych czasów myją się nalewając wodę do wiadra i polewając się z małej miseczki. Wiem to dlatego, że jak ja biorę normalny prysznic (one są tutaj zazwyczaj bezkabinowe), to jest dużo mniejszy rozrzut wody. No i widzę, że wiadro było używane. ;)
- Panuje tutaj duży kult złota. Na ślub, z okazji urodzin, obrzezania dostaje się złoto. Zamężna kobieta chodzi cała w złotych ozdobach. Dzieci dla odegnania „złego spojrzenia” mają złote monety przypięte do bluzek. Fajny zwyczaj, jak się dostaje. ;)
- Nazar - oko proroka. W domach, żeby odegnać „złe spojrzenie” wieszają takie dziwne i raczej brzydkie ozdoby z okiem proroka i to nie tylko na wsi. Nawet w pięknych, nowocześnie umeblowanych mieszkaniach, ale faktycznie jak ktoś zobaczy takie bogactwo, a potem spojrzy na to dziwo, to nie pozazdrości. ;)
- Dla odegnania zła posypują człowieka dookoła solą. Fajnie, bo sól zabija bakterie i odgania mrówki.
- Na wsi raz na jakiś czas jeździ samochód rozpylający coś, co zabija muchy. W pobliskim mieście podobno codziennie tak robią. Jeden pan ze Stambułu nie wiedział, co to i wziął łyk takiego zadymionego powietrza, a podobno to strasznie śmierdzi i aż zwymiotował... Ja jak przyjeżdżają siedzę zamknięta z dzieckiem w pokoju. Nawet pranie wcześniej zbieramy. Oczywiście nikt nigdy nie wie, kiedy dokładnie ten syf będzie rozpylany.
- Tego roku miałam nikłą przyjemność zobaczenia na czym polega Kurbam bayrami. To taka jakby wigilia, tylko zamiast karpia zabija się kózki i to nawet w miejskich ogródkach pod balkonami. Świętuję się tym niezabicie Izaaka przez Abrahama. Problem polega na tym, że te zwierzęta potrafią być przewożone w bagażnikach samochodów osobowych, a niezjadane resztki zamiast do kontenerów wyrzucane są w pole i przez dłużysz czas nie da się spokojnie spacerować po okolicy.
- Chleb do makaronu. To prawda, chleb tutaj je się ze wszystkim – arbuzem, makaronem, ryżem i nawet bulgurem! Małym dzieciom drobi się chleb do jogurtu. Niektórym już trzeba wprowadzać dietę bezglutenową. Niestety mieszanka bezglutenowa do wypieku chleba ze znanego marketu na bazie mąki ryżowej ma dodatek cukru i oleju palmowego.
- Są bardzo głośni. Czasem nie wiem kiedy się kłócą, a kiedy normalnie rozmawiają. Na początku Mały Książę nie mógł zasnąć w dzień przez hałasy z zewnątrz, ale teraz się przyzwyczaił, chociaż nadal nie przebije tutejszych dzieci, koło których można normalnie mówić jak śpią.
- Nic nie planują. Może to zbyt duże uogólnienie, ale tutaj nawet nie ma zegarka w domu. Czas sprawdzam na telefonie. Ale pomimo chaosu wszystko ma swoją stałą porę. Złapałam się na tym, że jak sprawdzałam po kolacji zegarek, to wskazywał mniej więcej tę samą godzinę. Nie wiem też jak moja niepiśmienna teściowa to robiła, że wiedziała, że musi obudzić mojego Księcia, jak miał rano załatwienia w mieście i nie nastawiał budzika, żeby nie obudzić dziecka.
- Jeżdżą jak wariaci, w więcej osób niż przewiduje producent, bez fotelików dla dzieci. Ma to też dobre strony, bo jeździmy 1 samochodem z rodziną szwagierki i się mieścimy. :D
- Śmiecą i nie dbają o środowisko. Ich eko-świadomość jest na takim poziomie, że ostatnio widziałam w „kompoście” rozbitą żarówkę energooszczędną (tą z rtęcią), kury jedzące wyrzucony styropian i plastik (butelki, worki, nakrętki) w ogrodzie, a potem mówią, że jedzą „organik” winogrona, bo nie ze sklepu.
- Edukacja jest na niskim poziomie. Nawet po studiach nie są zbyt bystrzy. Z językiem obcym też kiepsko mimo zaawansowanych podręczników. W niewielu domach widziałam książki, a wątpię, żeby korzystali z e-booków. Do tego stopnia nie ogarniają, że jak już się nauczą jakiegoś języka na emigracji, to mówią do mnie w nim, mimo że ja się go nigdy w życiu nie uczyłam i więcej rozumiem po turecku o czym oczywiście im mówiłam...
- Śpią na dachu, albo w przyczepie od traktora, śpią całymi rodzinami w jednym pokoju. Kiedyś wieczorem zadzwoniłam do ówczesnego mojego narzeczonego, a on na to, że nie możemy rozmawiać, bo tato śpi. Okazało się, że w zimie w tym pokoju, w którym rezydował mój Książę jest najcieplej, a że teściu chory, to wolał z nim spać niż z żoną. ;) Teraz mając do dyspozycji 2 pokoje (w pozostałych dwóch jest graciarnia, ale na upartego można spać) śpią we trójkę z 16letnią córką w 1 pokoju. Kiedy pierwszy raz tutaj przybyłam mój ówczesny chłopak stwierdził, że może będę spać w 1 pokoju z siostrą, ale rodzice okazali się bardziej postępowi i przygotowali nam pokój razem. ;)

W moim odczuciu nie różnimy się aż tak, żeby nie dało się tego zaakceptować. Do tego mój Książę kilka lat spędził w dużych miastach, wśród Europejczyków i poznał inne życie. Na pewno byłoby mi lepiej ze zrozumieć co się dzieje, co będziemy robić, gdybym znała dobrze język. Oni są dla mnie bardzo mili i pomocni na tyle na, ile jesteśmy w stanie się dogadać.


sobota, 22 września 2018

Księżniczka 3 – cd. Radosa nowina

Opisując historię Tiny zapomniałam, że jednym z powodów rozstania oprócz wiary było wojsko. 
Tutaj służba trwa rok lub pół (jeżeli ma się pracę, albo studiuje). To jest na tyle poważna sprawa, że jak mój Książę wrócił szczęśliwie po odbytej służbie, świętowano zabijając i zjadając biedną kózkę. Wojsko jest bardzo ciężkie i niektórzy nie wytrzymują psychicznie. Do tego mają ograniczony kontakt z bliskimi. Tina uznała, że ten związek nie ma szans na przetrwanie i kiedy przedostatnio rozmawiałyśmy, to stanęło na tym, że nie są już razem.
Mimo tego Księżniczka nadal podejmowała pracę w Turcji, ale już nie jako animatorka, tylko rezydentka. Minęło 2 lata, a ja na Inściku widzę zdjęcia pierścionków. Potem u Księcia na Fb widzę rodzinny obiad z Tiną. Okazało się, że wrócili do siebie. Rodzice zaakceptowali innowiercę, bo Książę uparł się, że nie chce żadnej innej. Teściowie poznali się wzajemnie i prawdopodobnie ślub odbędzie się w przyszłym roku. Prawdziwa miłość pokonała próbę czasu. :)
Znam jeszcze kilka historii z happy endem, ale o nich później.


niedziela, 16 września 2018

Kurdyjska przygoda – cz. VIII Moja druga rodzina

Zabrałam się za wypisywanie różnic kulturowych, które tutaj zaobserwowałam, ale stwierdziłam, że łatwiej będzie to zrozumieć, kiedy wcześniej opiszę moją tutejszą rodzinę. Wioska, z której pochodzą znajduje się w centralno-wschodniej części Turcji, 13 km od ponad 250tyś miasta. Zamieszkują ją wyłącznie Kurdowie wyznania alewi, czyli wierzą w Allaha, ale ich prorokiem jest Ali, nie Mahomet. Nie ma tutaj meczetu ani innych oznak jakiegokolwiek kultu. Nikt się tutaj nie modli, nie jeździ do meczetu ani Mekki i Medyny, a kobiety nie chodzą w chustach, jedynie noszą dłuższe spodnie, ale jest to związane bardziej z konserwatywnością wioski niż religią. Gdy wyjeżdżają nad morze, normalnie chodzą w szortach. Z resztą tutaj wielką sensacjo-fanaberią są okulary przeciwsłoneczne...
W okolicy wioski można spotkać specjalne domki zbudowane nad pochowanymi głęboko w ziemi wyjątkowymi zmarłymi, z miejscami do siedzenia na zewnątrz. Ludzie przyjeżdżają tam, organizują pikniki, grillują, piją herbatkę. Oddają cześć zmarłym trzy razy całując taki specyficzny różaniec i przykładając go do czoła. W razie osobistych problemów - zdrowotnych, prokreacyjnych, też tam jeżdżą prosić o pomoc. Odwiedziliśmy też raz takie obszerne miejsce do grillowania, z ławami, toaletami, placami zabaw w sąsiedztwie - cmentarza, na którym było bardzo mało nagrobków.

Fot. wnętrze domku zmarłych

Z tego co się zorientowałam muzułmanie nie lubią alewi, tak samo jak Turcy Kurdów. Nawet muzułmańscy Kurdowie nie przepadają za swoimi rodakami innowiercami. Jeden taki tłumaczył mi co to za głupi odłam, bo jak można nie chodzić do meczetu tylko dlatego, że prorok Ali został tam zamordowany. Za to inny Kurd ateista pochodzący z muzułmańskiego domu powiedział mi, że Kudrowie alewi to dobrzy ludzie i to prawda.
Mój mąż ma 4 rodzeństwa. W zapisach USC widnieje jeszcze jedna „najstarsza” siostra, którą nigdy nie istniała, a zarejestrowano ją, aby pierwszy syn później poszedł do wojska. Na ile można wierzyć zapisom w urzędzie najstarszy brat jest koło 40stki, drugi koło 30stki, jedna siostra ma ponad 35 lat, a druga 16. Duży rozstrzał, ale tutaj to nic niezwykłego. Teściu jest jakieś 6 lat młodszy od teściowej i od 26 lat nic nie robi z powodu udaru mózgu, ale jest sprawny, tylko nie wolno mu się wysilać. Odkąd tu jestem kilka razy jechał do szpitala z powodu złego samopoczucia. Bezskutecznie próbuje rzucić palenie. Ma problemy z zasypianiem i późno wstaje, powoli chodzi, ale rozmawia normalnie, grywa w karty i nawet mnie ogrywał w Remika. Ma duże poczucie humory i bardzo pozytywny charakter. Jego żona wszystkim się za bardzo przejmuje, ale to wspaniała, pracowita kobieta. Nigdy nie chodziła do szkoły, nie umie czytać, ani pisać i mówi tylko po kurdyjsku (zna trochę tureckich słów, ale np. nie umie poprawnie wymówić „dobranoc”). 
Teściowa ma ok. 65 lat i sprawuje opiekę nad swoją ok. 87letnią teściową, która prawie nie chodzi, nie rozpoznaje rodziny, ale jest w stanie w miarę sama jeść i pić – czasem ktoś dla towarzystwa ją nakarmi. Dzięki temu mają pieniądze z emerytury babci i mamy, bo tata nie dostaje żadnej renty i dopiero czeka na wiek emerytalny. Na szczęście mają dużo pola i uprawiają tytoń. Kiedyś posiadali stację benzynową i taką kawiarnię z grą OK, ale z powodu nieoddanych przez klientów długów musieli sprzedać oba biznesy.
Wszyscy oprócz najmłodszej córki i mojego męża związali się z kimś z dalszej lub bliższej rodziny. Z resztą teściowie też są kuzynami. Na początku w głowie mi się to nie mieściło, ale już przywykłam. Wynikają z tego różne problemy, czy to z rozwojem dzieci, czy z ilością palców, czy też ogólnie z prokreacją – matka natura się broni, ale majątek pozostaje w rodzinie...
W domu za ścianą mieszka brat taty lat 55, który spłodził 5 córek i 1 syna, którego wysłali do Francji i tam ożenił się z Kurdyjką. 3 córki są już wydane za mąż, najstarsza za najstarszego brata mojego męża... Druga mieszka w Stambule i zajmuje się 2 małymi synkami, a mąż (jakimś cudem nie z rodziny) prowadzi sklep z alkoholem. Trzecia, niedawno wydana za mąż przeprowadziła się do pobliskiego miasta, wcześniej skończyła ekonomię na lokalnym Uniwersytecie, a małżonek (oczywiście kuzyn) prowadzi ze swoim ojcem biuro nieruchomości. Pozostałe 2 dziewczyny czekają na to, co im zaplanują rodzice. :D Najmłodsza kończy liceum, a starsza skończyła pielęgniarstwo.
Na lewo poniżej naszych zabudowań mieszka najmłodszy brat teścia. Niebieskooki pan przed 50stką, który wyłamał się i ożenił poza rodziną. Mają 3 córki (ok. 8, 14, 18 lat) i 1 syna (16 lat) o niebieskich oczach i mysich włosach.
Za nami, na prawo mieszkają kolejno: szwagierka z mężem (kuzynem) i synkiem, który o ile dobrze zrozumiałam powstał z inseminacji; siostra teścia z mężem; brat teściowej z żoną, córką (16 lat), synem ok.40 lat i jego żona z córkami bliźniaczkami (17mcy, też z inseminacji). W domu obok nich jest jakaś dalsza rodzina, a naprzeciwko nich córka siostry teścia, której mama (kolejna siostra teścia) zajmuje dom powyżej naszego. Tej siostrze mąż wcześnie umarł, a większość dzieci wyjechała za granicę do Francji i na Cypr.
Domy zazwyczaj mają ganki albo tarasy przystosowane do siedzenia w większej grupie, jedzenia tam i spania. Pisałam wcześniej, że w upalne lato sypiają na dachach, które są płaskie, ale jak ktoś ma małe dzieci i jest mu za gorąco na zabudowanym tarasie, to śpi z pociechami w wielkich przyczepach od traktorów. Na dachach suszy się owoce, pranie, uprawia winogrona itp. Często budynki mają kuchnie i łazienki z osobnym wejściem od zewnątrz, więc w zimie jest trochę chłodno.
We wiosce są 2 sklepiki, 1 plac zabaw z 10 drzewami szumnie nazwany parkiem, boisko, szkoła i przedszkole. Od 2 lat mają kontenery na śmieci, co i tak nie przeszkadza im nadal wyrzucać rzeczy do rowów. Ogólnie ludzie mało dbają tutaj o środowisko. Główna droga rozwidla się na 2 części i myślę, że przejście się do wszystkich 3 znaków drogowych z nazwą miejscowości zajęłoby max 30 min. ;)
Może nasuwać się pytanie, dlaczego nie uciekłam stąd od razu, jak to wszystko zobaczyłam? Odpowiedź jest prosta. W dzieciństwie jeżdżąc nad Morze Czarne zatrzymywaliśmy się u dalekiej rodziny w bułgarskiej wsi (bardzo podobnej do tej tureckiej) i pomimo braku luksusów, mam z tym miejscem wiele wspaniałych wspomnień. Do tego ludzie są tutaj na prawdę mili, ciepli i życzliwi. Takich rzeczy przez dłuższy czas nie da się udawać...

sobota, 15 września 2018

Kurdyjska przygoda – cz. VII Dezorganizacji ciąg dalszy

Podobnie jak podczas „dnia jak nie co dzień” opiszę brak tutejszego planowania, który dotyczy obecnego weekendu. Wczoraj mąż miał wrócić wcześniej z załatwień w mieście, ale zadzwonił, że jedzie zobaczyć transakcję kupna-sprzedaży mieszkania przeprowadzaną przez kuzyna z biura nieruchomości, a później z nim wróci na wieś. Następnie zadzwonił po kilku godzinach, że szwagier weźmie mnie i Małego Księcia do kuzyna i zostaniemy na noc, bo tam nigdy nie byłam, a wkrótce wracamy do Polski. Ja się spokojnie spakowałam, bo przy dziecku, pieluszkowaniu wielorazowym i moich soczewkach, to nie kwestia zabrania tylko piżamy. Szwagier wziął żonę i dziecko, bo też jeszcze nigdy nie byli u kuzynostwa w nowym mieszkaniu. Co ciekawe w „prezencie” przynieśli Colę, a ja na to nieplanowane wcześniej spotkanie miałam tylko 1 nieotworzoną pieczoną soczewicę.
Mieszkanie przepiękne. Urządzone w typowym, pełnym przepychu stylu. Oczywiście z nazarem na ścianie i dywanem w kuchni. Poczęstowali nas zamówionym lahmancunem (taki placek pszenny z warzywami i mielonym mięsem), a potem sobie siedzieliśmy w pokoju pełnym poduszek. Nastała pora spania małego, więc poszłam do innego pokoju, ale kuzyn stwierdził, że tam za gorąco i przegonił rodzinę do ciepłego pokoju, a mnie z powrotem do tego z poduchami. W trakcie przejścia mąż przebąknął, że wracamy na wieś. Ja na to, że „kiedy?”, skoro dziecko już prawie śpi, a przenosząc go do auta na pewno go obudzimy, a rodzina rozsiadła się przed telewizorem i nie zamierzała szybko wychodzić. Ostatecznie zostaliśmy. Okazało się później, że siostra, zarządziła powrót i faktycznie koło 22 pojechali.
Fot. lahmacun

Dziś rano zainicjowałam wyjazd do galerii handlowej, ponieważ chcę kupić tutejszym dzieciom trochę markowych ciuszków. Spakowałam nas, gdyż myślałam, że od razu wrócimy na wieś, bo sklep po drodze, ale mąż stwierdził, że pojedziemy później. Zakupy skończyliśmy ok. 13 w sam raz na drzemkę Małego Księcia i jak zajechaliśmy pod blok, mąż pyta mnie, czy wracamy na wieś. Ja nie rozumiejąc, czy coś rozmawiał z rodziną powiedziałam, że dziecko musi teraz spać i okazało się, że nie ma problemu jeszcze zostać.
Zamówili grillowanego kurczaka. Mały zasnął. Skroiłyśmy warzywa na potrawkę i jak przyszedł kurczak, to nawet zdążyłam zjeść zanim mały się obudził. Później książęta poszli spać i jak mąż się obudził, to z nudów zażyczył sobie powrót i obudził drugiego księciunia.
Na koniec prosiłam Dużego Księcia, żeby dać prezenty dopiero przed wylotem, bo po pierwsze, nie zdążyłam jeszcze wszystkim dzieciom kupić i nie chcę, żeby czuli się zobowiązani do kupowania czegoś nam, bo nie mamy miejsca ani bagażu ani w domu. ;) To oczywiście pierwsze co zrobił, to prawie wręczył piżamkę z ceną! dziecku brata, które akurat przyjechało w odwiedziny. Na szczęście w ostatniej chwili powstrzymałam g,o ale oczywiście wyszłam na tą złą.

środa, 12 września 2018

Kurdyjska przygoda – cz. VI Dzień jak nie co dzień

Kiedyś przeczytałam w biznesowej książce, że narody południowej Azji mają problemu z planowaniem i dotrzymywaniem terminów. Teraz widzę, to dokładnie u mojej rodziny. Dla przykładu opiszę dzisiejszy dzień.
Wczoraj umawiałam się z kuzynem męża, że rano jak będzie jechać do pracy, to się z nim zabierzemy do miasta. Po śniadaniu patrzę, jak do jego auta wsiada teściu z synem i jadą do szpitala, bo się znów źle poczuł. Mąż jak gdyby nigdy nic mówi, że zaraz wybieramy się do miasta ze szwagrem.
Zależało mi na odwiedzeniu dużej galerii handlowej, bo w 1 miejscu jestem w stanie załatwić wiele rzeczy, a Mały Książę ma też rozrywkę w postaci placyku zabaw, jest też wygodne miejsce do nakarmienia dziecka i nie ma problemu z wysokimi schodami jak do niektórych sklepów w centrum. Potrzebuję przed powrotem do Polski kupić trochę prezentów, a z dzieckiem zakupy trwają 2x dłużej.
Mąż był umówiony na 45 min spotkanie w pobliżu tego marketu, więc myślałam, że mnie tam wyrzucą i potem po mnie wrócą, ale nie! Po drodze zawieźliśmy jeszcze wyniki badań do szpitala, bo teściu zapomniał. W szpitalu nie mogliśmy go znaleźć i byliśmy już spóźnieni. Po drodze dowiaduję się, że będziemy czekać na męża, aż skończy i dopiero potem pojedziemy na zakupy. Dobrze, że spakowałam wózek, bo przejechaliśmy się swobodnie do sklepu, w którym dawno nie byłam.
Duży Książę skończył jednak wcześniej i musiał czekać, aż wrócimy. Zamiast do galerii najpierw pojechaliśmy do centrum po niezbędne w domu produkty, potem na bazar i na końcu zjeść kebaba, gdzie spotkaliśmy kuzyna, z którym pierwotnie mieliśmy przyjechać do miasta. Oczywiście na moje prezentowe zakupy, po które się wybrałam nie było już siły, ani miejsca w bagażniku. :D Do tego byliśmy z 2 małych dzieci, upał, pora spania Małego Księcia, więc trzeba było wracać.

Fot. kebap

To nie koniec mistrzowskiego planowania. Jak mały zasnął. Przychodzi do mnie szwagierka pytając, czy można zmienić nazwisko na bilecie lotniczym. Okazało się, że mąż (brat mojego męża) i jej siostra mają dziś lecieć do innej siostry do Stambuły, bo ciężko zachorował jej synek i jednak mama szwagierki zdecydowała się polecieć zamiast swojej młodszej córki. Oczywiście nie dało się zmienić rezerwacji, ale chyba na lotnisko pojechali wszyscy spakowani, jakby się jednak dało.