Kiedyś przeczytałam w biznesowej książce, że narody południowej Azji mają problemu z planowaniem i dotrzymywaniem terminów. Teraz widzę, to dokładnie u mojej rodziny. Dla przykładu opiszę dzisiejszy dzień.
Wczoraj
umawiałam się z kuzynem męża, że rano jak będzie jechać do
pracy, to się z nim zabierzemy do miasta. Po śniadaniu patrzę, jak
do jego auta wsiada teściu z synem i jadą do szpitala, bo się znów
źle poczuł. Mąż jak gdyby nigdy nic mówi, że zaraz wybieramy się do
miasta ze szwagrem.
Zależało
mi na odwiedzeniu dużej galerii handlowej, bo w 1 miejscu jestem w
stanie załatwić wiele rzeczy, a Mały Książę ma też rozrywkę w
postaci placyku zabaw, jest też wygodne miejsce do nakarmienia
dziecka i nie ma problemu z wysokimi schodami jak do niektórych
sklepów w centrum. Potrzebuję przed powrotem do Polski kupić
trochę prezentów, a z dzieckiem zakupy trwają 2x dłużej.
Mąż
był umówiony na 45 min spotkanie w pobliżu tego marketu, więc
myślałam, że mnie tam wyrzucą i potem po mnie wrócą, ale nie!
Po drodze zawieźliśmy jeszcze wyniki badań do szpitala, bo teściu
zapomniał. W szpitalu nie mogliśmy go znaleźć i byliśmy już
spóźnieni. Po drodze dowiaduję się, że będziemy czekać na męża, aż skończy i dopiero potem pojedziemy na zakupy. Dobrze, że
spakowałam wózek, bo przejechaliśmy się swobodnie do sklepu, w którym
dawno nie byłam.
Duży
Książę skończył jednak wcześniej i musiał czekać, aż
wrócimy. Zamiast do galerii najpierw pojechaliśmy do centrum po
niezbędne w domu produkty, potem na bazar i na końcu zjeść
kebaba, gdzie spotkaliśmy kuzyna, z którym pierwotnie mieliśmy przyjechać do miasta. Oczywiście na moje prezentowe zakupy, po które
się wybrałam nie było już siły, ani miejsca w bagażniku. :D Do
tego byliśmy z 2 małych dzieci, upał, pora spania Małego Księcia,
więc trzeba było wracać.
Fot. kebap
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz