wtorek, 21 sierpnia 2018

Kurdyjska przygoda – cz. V Co mi się przydało?

Niewiele rzeczy okazało się na miejscu zbędnych, o brakach pisałam wcześniej, a tutaj może ktoś skorzysta z nietypowych propozycji szczególnie pod kątem dziecka:
- tran – nie podaję firmy, trzeba dobrze wybrać, bo można dziecku zrobić większa krzywdę ze względu na zanieczyszczenie wód morskich, ale jak na miejscu nie mam pewności co do ryb, to cieszę się, że ma skąd czerpać DHA;
- kasze, przyprawy – szczególnie przydały się zanim wybrałam się pierwszy raz do sklepu, bo mąż nie wiedziałby co kupić, a niektórych rzeczy do tej pory nie znalazłam w markecie (np. liść laurowy), do tego wydaje mi się, że jest drożej;
- maść majerankowa na katar – bardzo się sprawdziła, bo przy klimie i dywanach lubi coś z noska kapnąć;
- torby ekologiczne – chociaż trochę można zminimalizować użycie plastiku w tym kraju, do tego pakowne i wygodne do zawieszenia na rączkach wózka;
- pieluszki wielorazowe - strzał w dziesiątkę w tym klimacie, szybko schną, a pupka nie odparza się;
- nosidło – przydało się na lotnisku, tutaj stanowi rozrywkę i umożliwia użycie rąk przy jednoczesnym okiełznaniu malucha;
- woda utleniona – niestety już mi się skończyła i nie znalazłam tutaj (nad morze była) w 2 aptekach, a używam do płukania zębów i w razie kataru przydaje się do czyszczenia uszu (2 kropelki na 10 min do ucha);
- masa ebooków – książki są za ciężkie, a tutaj czasem nie ma naprawdę co robić;
- „spinka grzebyk” - mam dość długie włosy i od kucyka jest mi gorąco, warkocz się rozplątuje, a tę spinką szybko mogę ogarnąć włosy i nie boli mnie głowa od ich ciężaru, niestety nie wygląda to zbyt okazale, ale jest wygodne.

Fot. baklawa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz