Czasem
łapię się na tym, że myślę, jak coś by mi się przydało
i szkoda, że tego nie wzięłam z Polski lub mam za mało.
Zamieszczę tutaj listę z komentarzem, a w innym wpisie zajmę się
tym, co najbardziej tutaj lubię. Prawdopodobnie będę rozwijać tę
listę w miarę pobytu:
-
herbatka z lipy/czarnego bzu – podobno działa przeciwgorączkowo i
jak zawiodą zimne okłady, a nie chce się za szybko podawać
cudownego syropu z sorbitolem itp., zawsze można spróbować takie
ziółka, ale nie zdążyłam ich zakupić i też myślałam, że
przecież w takim gorącu, żądna gorączką nam nie grozi
(zapomniałam o ząbkowaniu i zatruciach pokarmowych...);
-
siemię lniane, płatki owsiane, kasza jaglana, ryż brązowy, olej
kokosowy – wieść gminna niesie, że są takie rzeczy tutaj, ale
do tej pory na szybkich zakupach nie znalazłam, na szczęście
zapasy z Polski się jeszcze nie skończyły;
-
słoiczki dla dzieci z mięsem ryby – to dopiero masakra, większość
gerberopodobnych produktów składa się z samych owoców (a owoców
tutaj cały rok pod dostatkiem), a jeżeli mają coś z mięsem to
tylko z kurczakiem. Ogólnie takich rzeczy dziecku nie podaję w
Polsce, ale tutaj nie mam zaufania ani wiedzy nt. ryb;
-
kosze na segregację, zbieranie odpadków na kompost i wody do
podlania ogrodu – często łapię się na tym, że oddzielam
plastik od papieru, a potem myślę sobie – „Po co? I tak nie
mam, gdzie tego wyrzucić...”, załamuję się jak resztki jedzenia
(a jest ich sporo szczególnie z obieranych warzyw) nie są zawsze zbierane
jako nawóz do pobliskiego ogródka albo dla kur, a najgorzej jak widzę, że
nie zlewa się wody z każdego płukania jedzenia, gdy tutaj jest tak
sucho, że bywają ograniczenia w dostawie, samej jest mi trudno coś zdziałać, a mąż twierdzi, że starszych jest trudno przekonać do zmian;
-
rzeczy nadające się do zabawy – nie jestem zwolennikiem zbyt
wielu zabawek dla dzieci, ale też całkowity brak stymulatorów nie
jest dobry dla rozwoju, a ze względu na dużą ilość prezentów w
bagażu, nie było wystarczająco miejsca na tego typu rzeczy Małego
Księcia i niestety tutejsze dzieci nie mają się też czym
podzielić, a rodzina to minimaliści, więc zbędnych garnków,
pacek, kubeczków itp. prawie brak, ale znalazł się nieużywany
malakser;
- olejek wanilinowy – podobno odstrasza komary, a tutaj nie mogę nigdzie znaleźć;
- gniazdka elektryczne - teściowie mają w pokojach zazwyczaj po 1 gniazdu, więc albo ładuję telefon, albo włączam klimę (jest rozdzielacz, ale nie zawsze chce mi się go szukać i wypinać inne podłączone rzeczy);
- olejek wanilinowy – podobno odstrasza komary, a tutaj nie mogę nigdzie znaleźć;
- gniazdka elektryczne - teściowie mają w pokojach zazwyczaj po 1 gniazdu, więc albo ładuję telefon, albo włączam klimę (jest rozdzielacz, ale nie zawsze chce mi się go szukać i wypinać inne podłączone rzeczy);
-
Internet – (powinien być na pierwszym miejscu) na szczęście
jak już doładujemy telefon to zasięg jest dobry, ale jego cena
budzi zastrzeżenia, do tego Duży Książę myślał, że nie da
się dokupić MB przed upływem okresy rozliczeniowego, ale na
szczęście okazało się to nieprawdą;
-
półka lub stół – często karmię Małego Księcia w różnych
pomieszczaniach i jeżeli np. potrzebuję coś donieść do
zjedzenia, to muszę najczęściej wziąć ze sobą talerz, bo nie
mam go gdzie położyć, żeby dziecko nie dosięgnęło, a z laptopa
korzystam trzymając do na walizce...
Fot. drzewo z pistacjami ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz